niedziela, 29 grudnia 2019

Z rozmów z przyjaciółmi - Sanatorium pod klepsydrą

Retes jest w sanatorium. W czas świąteczny kuruje kręgi swej kolumny:

Retes: Jednak to inne tempo jest wskazane, Joanno
Świat normalnie oszalał

Wu: dlatego ja nigdy nie byłam pośpieszna.
Pamiętaj, że umiem robić tylko jedną rzecz na raz.

chwila zastanowienia

Wu: Albo żadną na raz...


*

Czas na poświąteczny pikue nikue



Ach ten czas poświąteczny, kiedy hordy Hunów opuszczają Rzym, człowiek posprząta już nieco świąteczny bałagan, ale światełki na choince nadal świecą i w pokoju jeszcze drży czas ognisk i bajek (Janusz rozpozna cytat), ten czas baśni telewizyjnych, książek z akompaniamentem świątecznych pomarańczy, ciast, czekolad i pachnących herbat. Chwile walania się w piżamach, drapania kota za uchem, czytania, i tylko śniegu, tylko śniegu, tylko śniegu tylko śniegu brak. Popadł był i się zmył, tyle w klimacie efektu C.

A własnie, książki!


Wybrałam skuszona tytułem i obrazkiem: Pani Imbir i Szkoła Elfów zapisaną przez Katarzynę Zych i Natana Grecha z ilustracjami Moniki Kuropatnickiej-Marciniak. Ilustracje przepiękne, magiczne akwarele oddają też i moje poczucie zimy jaką pamiętam i do jakiej tęsknię i tę północ cudowną, w której się ongiś zakochałam i tak trwa...
Tekst opowieści raczej dla młodszych dzieci, bo nie jest to niestety opowieść Lewisa, czy Travers albo Bonda, Gaimana czy Jansson. Nie uruchomiła we mnie ta opowieść świątecznego ducha, ale wybaczam ze względu na piękne obrazy. Opowiastka osadzona jest w procedurze przygotowywania prezentów, a traktuje o duchu świąt.

Będąc w Lublinie, zasiedliśmy z poetami w knajpce Między słowami, no bo gdzieżby i stamtąd naznosiliśmy trochę książek. jedna z nich to Mały człowiek. Bajki z lewej kieszeni, Aleksandara Prokopieva (tłum.Aneta Todevska i Michał Sapeta), takie współczesne historie przyśrubowane do szablonu klasycznych baśni. Nie poruszyło mnie, a wręcz zmęczyło nieco i przynudziło. Swoją nadłzawością, czarnowidztwem i pomroką czasów i kondycji ludzkiej. I ja wiem, że kondycja ludzka jest żadna, ale w pisaniu jednak chciałabym większej finezji. Kurczę, może mnie jest nie po drodze z duchem macedońskim, bo dziwne uczucie zawielkiej melancholii i braku poczucia humoru miałam też w Skopje, w Ochrydzie już mniej, ale Skopje własnie było dla mnie takim bardzo milczącym miejscem pełnym wielkiej powagi i nieufności. Kiedy porównuję tę książkę Prokopieva do Baśni braci Grimm dla młodzieży i dorosłych, opracowanych przez P. Pullmana to Pullman wygrywa jednak w cuglach.

i druga z Lublina przywieziona, Andrej Ban, Słoń na Zemplinie. Opowieści ze Słowacji (tłum. Miłosz Waligórski). Ciekawy reportaż, odzierający widoczek i ukazujący przerażające oblicze Słowacji. Jak czytałam  tył książki, to w moim rozumieniu miało być wewnątrz dowcipnie, a jest straszno. Ale warto otworzyć oczy, choć nie przepadam za taką srogą ilością polityczno-gospodarczych objawień.

*

Co do samej lubelskiej knajpki Między słowami, to mam do niej jedno wielkie zastrzeżenie: jak się wiesza w knajpie huśtawkę, na której nie można się pohuśtać, to lepiej tej huśtawki nie wieszać, bo po co, tylko rozczarowanie z tego ogromne, i poczucie, że oto kolejna dla dizajnu na pokaz zrobiona rzecz, że niby luzactwo i wielka radość. jaka radość, kiedy nie można z niej skorzystać?

*






A na niesylwestra przybywa Jakub i Zina może i będziemy pić grzańca i gadać, bo my frenetycznie nieświętujemy sylwestra, ale lubimy się spotykać


sobota, 28 grudnia 2019

Podsuma staroroczna, bywa i tak

że urodziło się głupszym, niż by się chciało, późniejszym człowiekiem, większą płaksą, jest się grubszym, włosy się ma nie tak błyszczące i takie które nie falują na wietrze, a większą część czasu odgrywają rolę miotły strzelonej przez piorun, niechęć do makijażów, strach przed wieloma rzeczami, prokrastynację na podorędziu i wkurwiający charakter. Bywa.
Bywa i tak, że z takich czy innych powodów nie jest się prawnikiem, neurobiologiem, nie ratuje się świata w powiewającej pelerynie, nie nazywa planet swoim imieniem, ani nawet budyniu, ani nawet małego skoczogonka, choć czasem chciałoby się takiego skoczogonka nazwać.
Tak bywa też, że się mieszka daleko i niewygodnie, że twoje domostwo skrzypi w posadach i nie jest obrazem z folderów dizajnerskich, że jest pełne hałasu i Hunów, że kapie, strzępi się i tumani kurzem, tak naprawdę bywa.
Bywa też, że ktoś komu się ufało bezgranicznie, strzepuje za tobą popiół z papierosa,  albo, że ktoś kogo się kochało zniknie, albo, że  to, co było ważne cichnie w tobie. Bywa to też
Bywa i tak, że się nie robi, że nie ma siły wstawać, że się zaczyna być marudnym człekiem, że się ukrywa przed przyjaciółmi, rodziną, którzy się troszczą i martwią i kochają, że się ma do siebie o to żal i jeszcze bardziej się ukrywa, że się ma ochotę rzucić w diabły cały ten kram wybudowany na ostrzu igły albo chociażby zostawić błoto na wycieraczce. Bo tak.
Wiele rzeczy bywa i to "bywa" jest kluczowe. Czasowość bywania ratuje nas przed okrucieństwem, ostatecznością i innymi stałymi. Jest zmiennie. Robiąc rachunek u schyłku roku, myślę sobie, no cóż bywało i tak... czy ten świat jest zły? Jasne, jest okropny! Czy da się w nim wyżyć? A pewno, czego by nie, skoro już kolejny rok. Zmienię coś? Jasne, część zmieni się samo, część nie pozostawi mi wyboru. Tak własnie jest.


Życzę Wam, cały świecie, tymczasowości rzeczy marnych i ponadczasowości tych ważnych.



Z poświątecznego poligonu, bo walcząc zamopiałam o życzeniach, choinka piękna jak las,
a że trochę sponiewierane, to kwestia czterodniowego najazdu Hunów :D






niedziela, 15 grudnia 2019

pierwsze słyszałam, pierwsze widziałam...

Znowu trzeba zdjąć trochę balastu z biurka. Tym razem polecony mi przez Ósmego Michael Chabon. Jeśli ktoś lubi chandlerowskiego detektywa Marlowa, to zdaje się, znajdzie upodobanie w Związku Żydowskich Policjantów w przekładzie Barbary Kopeć-Umiastowskiej, książce pełnej melancholijnego czarnego humoru.
Chabon traktuje swoich rodaków z ironią i czułością, drwi i wiąże się z kolorytem, a wyrazicielem rzeczy i jej nosicielem na barkach, jest potargany przez los i pecha, detektyw Landsman. Nie jestem wielką fanką kryminałów, zresztą w ogóle nie jestem fanką kryminału, a ten przeczytałam, ba, łyknęłam z rozkoszą, bo literatura dobra, wciągająca i z suspenesem, który, jeśli udatny, barzo sobie cenię.
A w fabule jest tak, że w podrzędnym hotelu, w którym po nieudanym życiu zamieszkuje detektyw Landsman,  znajdują nieżyjącego "nikta". Resztę sami. Jeśli chcecie. Chcijcie.

A tu ładny cycat znalazłam, niejeden, ale tylko ten założyłam oślim uchem: 
"Naomi - tak mówiła - nienawidziła Żydów za ich potulne godzenie się z losem, za ufność, jaką pokładają w Bogu gojów. Ale też Naomi zajmowała stanowisko w każdej sprawie. Dbała o te stanowiska, głaskała je i pieściła, polerowała i pasła. Prawdopodobnie, myśli Landsman, skrytykowałaby nawet jego decyzję, by nie brać ciasta a la mode"

(Michael Chabon, Związek Żydowskich Policjantów, tłum. Barbara Kopeć-Umiastowska)

*

Przeczytana przeze mnie druga książka tego pisarza, Poświata, w przekładzie Michała Kłobukowskiego, równie świetnie napisana, jest utkana na kanwie biografii. Opowieść snuje tu przede wszystkim długo milczący, a na łożu śmierci otwierający się, dziadek pisarza. Z jego historii Chabon robi interesującą, piękną,  dowcipną, mądrą i wciągającą opowieść, która przeciąga nas przez wojenną Europę, powojenną oraz współczesną Amerykę. Jest w niej, owej książce,  też tajemnica i szaleństwo, jest olbrzymi ładunek emocjonalny. Znakomita.

z tej z kolei też jedno ośle ucho tylko, bo spędziłam ją w pekapie i głupio mi było przy ludziach profanować kartki:

"Dziadek znów zamknął oczy. Lekki wietrzyk poruszył miękkim siwym puklem na jego czole.
- Jeżeli umrze ci żona, brat, czy, Boże uchowaj, dziecko, w twoim życiu powstaje wielka dziura. Lepiej nie udawać, że jej nie ma. Nie próbować tego "przepracować", jak to się dziś mówi.
Pomyślałem, że chyba w samej naturze ludzkiej tkwi coś, co każe nam przez pierwszą połowę życia drwić z klisz i konwenansów starszego pokolenia, a w drugiej wyszydzać klisze i konwenanse młodzieży.
- No więc widzisz, kiedy przychodzi pora odmówić kadysz, stajesz przed wszystkimi, wskazujesz tę dziurę palcem i mówisz: "Patrzcie. To z nią żyję, z tą dziurą". I wcale nie mija, nie "zostawiasz jej za sobą".
- Jeszcze jeden frazes.
- A po jakimś czasie do niej przywykasz. Przynajmniej teoretycznie. To dlatego co tydzień jeździłem do synagogi, obojętne, gdzie akurat byłem, żeby przywyknąć. Po śmierci rodziców to poskutkowało. Pewnie myślałem, że poskutkuje też po śmierci twojej babki."

(Michael Chabon, Poświata, tłum. Michał Kłobukowski)


I już wiem, że Chabon wchodzi do pudełka z moimi ulubionymi pisarzami, marszowo wchodzi i ju.

*

A tu w pekapie folderek, jak okładki Chabona, o prosz...


sobota, 14 grudnia 2019

malowana lala

Najczęściej wiem co dla kogo, wypatrzę duperelę, durnostojkę w zakurzonej witrynie, albo patyk w lesie, albo szyszkę i wiem komu to dam, komu to sprawi przyjemność. Ludzie w moim otoczeniu są napełnieni pasją, bożym światłem, które, czasem choćby nawet obłędne, rozjaśnia im oczy. Moi ludzie są pełni barw, czasem również tych ciemnych, złamanych tonów, które sprawiają, że przykucam w pobliżu. Ludzie obok mnie są jacyś, dlatego łatwiej jest znaleźć rzecz dla nich, wiem co dla kogo. 
Ale są też wokół mnie ludzie absolutnie gładcy, malowane lale, idealne damy w towarzystwie i do towarzystwa. Ludzie z perfekcyjnie pielęgnowanym wyglądem, akuratnymi w miarę zainteresowaniami, interesujący się po trosze wszystkim, finalnie niczym. Zajmujący przez jeden dzień, zanim nie skończy się zapas zgromadzonego materiału, który stoi w nich jak martwa woda zmagazynowana w zbiornikach p.poż. Jakiś czas po wyczerpaniu tematów, zaczyna między nami milczeć i nie jest to ten rodzaj milczenia, jakie mam z moimi ludźmi, nie jest to milczenie wyrosłe z zażyłości, rozumienia i po prostu zamknięcia gęby. Milczenie z malowaną lalą jest głuche, męczące, gorączkowo szuka się w głowie tematu jeszcze nie poruszonego, jakiegokolwiek, żeby tylko to je przerwać. Można o pogodzie, ale zbyt wolno się zmienia, można o życiu, ale już zostało opowiedziane, można o polityce, ale trochę straszno. Więc milczy się ciężko jak toną węgla i modli o autobus. 
Ludzie ładni, mający stylowe maniery, taktowni, zachowujący się poprawnie, z wyważonymi poglądami, okrągłymi zdaniami, zainteresowani rzeczami tyle ile trzeba, wszystkimi rzeczami. Takiemu człowiekowi nie umiem dobrać podarku, podpieram brodę ręką i myślę z czym on się w mojej głowie kojarzy i kojarzy mi się z niczym, zero, nul, nie błyśnie żadne światełko przewodnie, które mogłoby mnie poprowadzić. Czym się fascynuje, co mu, jej sprawia głęboką przyjemność, z czego zaśmieje się serdecznie, aż do brzucha, nad czym zmarszczy nos i rzuci tym we mnie, od czego zabłysną mu łzy. Ach nigdy, przenigdy w życiu nie zamieniłabym na takiego moich wariatów.


Foto Retes. Lublin 07.12.19

*

A niedawno odbyłam wariacką podróż łikendową na trasie Olsztyn-Katowice-Lublin-Białystok. Ja walnęłam pekapem przez Polskę, bo miałam (uwaga lokowanie produktu) kh kh spotkanie autorskie i moi państwo, umowa wydawnicza tytułuje mnie Autorem zwanym dalej Autorem, więc jestem, ale reprezentacja tych moich wariatów kochanych naprawdę nie musiała gnać z trzech stron naszego kraju na te kilka godzin, ale przygnała i było pięknie. W skrócie wygląda to tak:


a sam "Trach" wygląda tak. ładny?



a tu herbata, nalewka i grzaniec, bo szaro i ciemno