wtorek, 26 maja 2015

gupie to i do psa podobne

to będzie krótki wpis. posprzątałam pokój. ale tak że aż. kto widział, wyczuje aurę posprzątania.


czwartek, 21 maja 2015

oko-liczności utrudniające

Pisać mię się nie chce, z pisania wypstrykuję się smarując pouczające, a zarazem krzepiące (taki jest wymóg) elaboraty na kartach dziecięcych fantazji ułańskich, czyli testach, kartkówkach, w zeszytach i MEN wie dzie jeszcze. Nikt tego nie czyta, a tym bardziej nie bierze do serca (nadmienia o tem zasada "srałeś dzisiaj?"* wymyślona przez moję koleżankę z pracy), ale wymóg jest taki, że nauczyciel ma smarować krzepiące i pouczające notatki czytelnym, pięknym i pouczającym pismem, to smaruję z ozorem wywalonym na brodę i własną stopą ustawioną na własnej głowie. 
Z powodu smarowania po zeszytach, uczestniczę w necie rzecz jasna, gdyż komputer otwarty mam na rozścież, ale uczestniczę biernie. Aaacz czasami przychodzi chwila pełna szaleństwa, że kompulsywnie wonczam się w wir-tualn-ego życia i smaruję własne fantazje, może niezupełnie ułańskie, ale takiej np pierwszej brygady zmechanizowanej imienia Soroki. 
Pisać mię się nie chce, ale innym ludziom chce się i robią to znakomicie, a nawet umią zrobić fantastyczną do tego plastykę i ja się zapytowywuję - dlaczego nie ma tak na świecie, że się wydawcy mogliby po albo i za drapać, żeby wydać taką fajną na ten przykład książeczkę, która byłaby kupiona może nie w sryliardzie egzemplarów, bo sryliard ludzi nie posiada tego absurdalnego wysokiego zamku komplementarnego do onego napisanego klucza (albo i odwrotnie), ale co piąty jaki może? 
Więc czemu wychodzą dziesiątki "gotujmy z siostrą, bratem, lekarzem, moją surykatką, andżeliką z jak oni skaczą po dowowdy" albo "moje autobiografie" (sic!) napisane duchem a nawet duszkiem. I to wszystko schodzi  (może tez i dlatego, że wielbiciele absurdu i piękna znajdują upodobanie w najróżniejszych świata stronach), a piękne rzeczy nie? 
A twórcy dobrych, pięknych i co ważne - własnoumysłowych  rzeczy muszą przegryzać się przez karton, tynki, ścianki działowe, podwieszane sufity i kłęby zetlałych skarpet, przegryzać sobie słapki, skórę, tętnicę i obróżki, by wylądować w czeluści szuflady (takie niebo dla pieknych, dobrych i własnoumysłowych rzeczy, dokąd idą, jeśli były naprawdę dobrymi rzeczami). 
I myślę - dobrze, że ten net jednak trochę jest. Trochę dobrze,a  trochę nie, jak ze wszystkim.

Tutaj książeczka Emi z wizjami opartymi o Nabokowa, któren jak wiadomo, był zapalonym entomologiem

a tu książeczka Emi ze sforzątkami

* metoda "srałeś dzisiaj?" polega na sprawdzeniu, czy ktokolwiek czyta te nauczycielskie wypociny, poprzez zapisanie rzeczionej formuły i obserwację reakcji. nigdy nie wypróbowałyśmy, ale pokusa jest


Ps: Kwitnie bez i zlałam gruszkówkę.




wtorek, 19 maja 2015

małe kłopotki większych zwierzątek

Roztocza nabijają się z Panny Łaskotki, natrząsają się z niej całymi dniami siedząc na chodniczku, przedrzeźniają ją ze ścian. Doprowadzana do szału spędza całe godziny pacając łapką chodniczek i pacając łapką ścianę przy okazji demolując skrupulatnie mój pokój. Kiedy akurat nie demoluje i nie śpi, obserwuje obsesyjnie rzeczone miejsca.  Aż sprawdziłam, czy nie ma muszek w oczach (pamiętacie paragraf?). Kocia paranoja bo aż z lupą sprawdziłam - na ścianie nic nie ma oprócz plamki, w chodniczku nie mieszkają żadne stworki, chociaż może wruszki zębuszki z mojej szafy rozlazły się po pokoju?
Mirek Popiołek wrócił dziś po trzech dniach ze złamanym (chyba, tak obstawiamy) ogonem, który zwisa mu smętnie i nie reaguje na polecenia ani na zachęty i martwię się,
 a jarzębatka  skacze na jednej nodze podduszona przez rudego. uszła z życiem bom drania spłoszyła. W ubiegłym tygodniu jej 5 koleżanek nie miało takiego szczęścia, bo znalazłam je poukładane równiutko i przygotowane do transportu. Gdyby rudy miał przy sobie papier śniadaniowy, możliwe, że nawet by je sobie zawinął , a głupi, mógł w gazetę, a papier trzymamy w szopce obok. U mamy w niedzielę było w nocy pogotowie, dom się sypie, a świat jest pełen niebezpieczeństw i małych zwierzątek psiaichmać! Chyba chcę kokardkę na ogonie



 : |

sobota, 16 maja 2015

supozycja umysłu

uwertura

z dzisiejszej e-zmowy z Retes

ja- i tu uwaga taaadaaa!
taki ogólny porządek na bieżąco :]

reteska - starzejesz się

ja-  więc w pokoju mam poukładane i raz w tygodniu odkurzam
oraz skurzam półki :]

reteska - Jo :|

ja- albo dopiero mój program zastartował
reteska - zmieniłaś się

ja- no przez przesady NIE WSZXYSTKIE!
reteska-  już nie jesteś ta sama, jak się poznałyśmy

*

Pozbywam się rzeczy, które gromadzą się wokół mnie. To się dzieje niezależnie ode mnie,  całkiem odruchowo, naprawdę nie mam pojęcia jak. Od tygodnia  np usiłuję pozbyć się Snupieja. Snoopy to mój nakochańszy bohater Fistaszków i kiedyś w jakimś worze z zabawkami do oddania innym dzieciom znalazł mnie i choć byłam już wtedy trzydziestoletnim z okładem dziecięciem, nie mogłam go oddać. Jest ordynarnie plastikowy i ma napis mc'donalds made in china na pleckach, ale pomimo tego, to przecież nadal Snupiej. 
Marta (moja siostrzenica)  zrobiła mi Snupieja na szydełku, cudnego zresztą, więc w godzinie bohaterstwa zdjęłam plastik z półki i rzekłam mu, czas się rozstać. 
Nie, nie miałam siły go wyrzucić do kosza, nawet próbowałam, ale dręczyły mnie wizje jak on tam leży, Snupiej ten i jak mu smutno. Wymyśliłam więc sobie, że zabiorę onego na podwórze i postawię go obok scieżki, którą truchtają ludzie, a dzieci zdążają do i zez szkoły. Któreś z nich Snupieja zauważy, myślałam ja sobie i go sobie weźmie i będzie go uwielbiać i kochać i nazwie go Dżordż. Przygotowywałam się do tego 5 dni i dziś poszłam by to uczynić. Porzucenie Snupieja, nazwę po imieniu rzecz. Na ścieżkę. Znalazłam mu fantastyczne miejsce pod świerkiem (żeby mu nie padało) na mchu, obok kamyka - był widoczny i chroniony jednocześnie. Zrobiłam mu parę ostatnich zdjęć i kiedy się przewrócił pomyślałam, że tak mu smutno będzie, kiedy już zostanie tu sam, pod tym drzewem, wydany na pastwę nocy, gwiazd i szemranego towarzystwa, więc przeniosę go w towarzystwo kwitnących mniszków.













no i tak wyszło, że kiedy w pokoju postawiłam go na biurku zorientowałam się, że on nadal trzyma kwiatek mniszka w łapie i nadal  się uśmiecha.


nie mogę

*

cholera, pomimo tego, że przestrzeń pragmatyczna i naukowa jest we mnie mocno osadzona, to ona w ogóle nie ma wpływu na tę przestrzeń, w której przedmioty, zabawki np żyją swoim własnym życiem. a nigdy przenigdy nie wyrzuciłabym przecież czegoś co czuje. no poza kurzem może, ale on sobie daje świetnie radę wszędzie.

środa, 13 maja 2015

Mileńkij moj




W słupku bramki zrobionym z rury, bogatka po raz tysiączny ma gniazdo. Nawet jeśli ulewy wciąż, rok w rok, zalewały pisklęta, a moje koty traktowały rzecz jak stołówkę, ona uparcie tam ma. W budce lęgowej dla szpaków na starej gruszy dzięcioł łomocze, poszerza ją bo mu ścięto konar obok kościoła, w którym on i jego sześciu kolegów od dwóch lat mieszkali. Na dachu kolejny bocian - nie wpuszczają go do żadnego z dziesięciu, wokół mojego domu gniazd gospodarze. Ci już wysiadują jaja. Po trawie synogarlice, mazurki i grzywacze. Wykradają ziarno z koryta. Ziarno jest naszą krwawicą.   Kwiczoły wydają swoje czik czik i huśtają gałęziami jabłoni, czereśni, wiśni obłupując kwiaty z płatków- taka hostia.  Nocą hałasuje słowik, jeden z tych, które ostały się zakładając gniazda w resztkach po przecince krzewów „żeby było ładniej”. Puszczyk, który zimował w naszej lipie ma na to szekspirowskie...



Trochę swobodniej w maju

Jedna z najcudowniej pachnących nalewek, zwłaszcza kiedy postoi kilka lat - listkówka wiśniowa. Domieszanie jej do nalewki z owocu wiśni (proporcja stosownie do upodobań), czyni rzecz ideałem. Oto jak


  •  młode, czyste liście wiśni  - powiedzmy jakieś 4 garście (ja zbieram w koszyk). jesli trzeba, płuczę, jednak przy sprzyjających warunkach (po deszczu, a mieszkam w ekoregionie i przy słonecznej pogodzie) lepiej nie płukać
  • 1,5 l wódki
  • 1 cytryna
  •  około 3 łyżek cukru (można wcale)
Liście zalać wódką i zamknąć w słoju na 3 dni w ciemności.


Po tym czasie przepuścić przez lejek wyłożony watą do innego naczynia.

Odrobinę nalewu zmieszać z sokiem cytryny i cukrem - leciutko podgrzać aż cukier się rozpuści.

Połączyć syrop z  nalewem

Zamknąć słój i odstawić na minimum 2 tygodnie.

wierzcie mi, warto


Ps: przypominam sobie film Milou w maju


środa, 6 maja 2015

dzwonnik z Naszej Pani

skarżę się. po 9ciogodzinnej jeździe w pozycji pałąk nap.. pobolewa mnie sugestia uszkodzonego niegdyś wwartkim spływie Łyną, odcinka szyjnego kręgosłupa, a właściwie to łapa mnie napierdala. ibuprom zwykły czas działania 30 minut, sprint około godziny, godziny budzenia 4, 5, chęć odcięcia ręki 60% i niebezpiecznie rośnie nad ranem i w pracy. skarżę się! ale do lekarza nie pójdę,  wiadome, bo będzie mi kazał robić straszne rzeczy, wiadome. lekarze zawsze każą. przyszło to i przejdzie, jak zwykle, jak tylko kręgi ustawią się w położeniu książkowym.

na pociechę cycat z pracy, o której już napomykałam chyba, Janusza Hochleitnera  Kapliczki Warmii południowej. Przydrożne obiekty kultu jako element ludowego systemu komunikacji. cycat sam w  sobie nie jakiś znakomity, ale mówiący o rzeczach wyobraźnych, które się tworzą ładne. mi. mnie.

"Dźwięki dzwonów zwoływały na modlitwę wiernych, a także miały  właściwości apotropaiczne. Ta moc dzwonów objawiała się ze względu na modlitwę Kościoła, aby Pan Bóg na głos dzwonów raczył oddalić wszelkie nieszczęścia. Wszystkie dzwony kościelne miały więc po trochu cech amuletu. Od najdawniejszych czasów odwoływano się do pomocy kościoła i symboliki chrześcijańskiej w zwalczaniu demonów chmur burzowych i gradowych poprzez bicie w dzwony kościelne. Jeszcze w XIXw. w Sieradzkiem wierzono, że burzami kierują diabły. W innych regionach Polski sądzono zaś, że chmury i burze są kierowane przez dusze niechrzczonych dzieci lub przez topielców i wisielców. Odstraszyć można je było dzwonieniem i wystawianiem świętych obrazów. Duchowieństwo kierowało się formuła stosowaną przy swięceniu dzwonów: "aby Pan Bóg na głos dzwonu raczył oddalić od nas wszelkie nieszczęścia i złe przygody". Synod warmiński biskupa Rudnickiego z 1610 r. polecał dzwonić w kościołach podczas burzy. Należy jednak zdać sobie sprawę, iż występowanie tych wierzeń wynikało nie tylko z niskiej wiedzy religijnej wiernych. Lud nie był świadom sprzeczności z nauczaniem Kościoła w podtrzymywaniu wierzeń w istoty demoniczne i praktyki magiczne. W połowie XX w. wierzenia te były potwierdzone na ziemi chełmińskiej w badaniach etnograficznych księdza Władysława Łęgi. Przed burzą broniono się - oprócz dźwięku dzwonków - wodą święconą, ziołami oraz gromnicą. Podobnie było na Kaszubach, gdzie lud powtarzał sobie opowieści o "chmurnikach napedzających chmury gradowe i burzowe", które mozna było przegnać dźwiękiem dzwonków.
Warto pamiętać, iż ustawodawstwo kościelne wychodziło naprzeciw tym ludowym wierzeniom. W rytuale warmińskim biskupa Karola Hohenzollerna z 1800 r. znajduje się m.in. specjalne błogosławieństwo w obliczu zagrożeń żywiołów. Znajdujemy tam m.in. modlitwy w postaci litanii o oddalenie burzy. W tej postawie Kościoła mozna dopatrzyć się jednak pewnej ewolucji poglądów. Gdy powszechnie przyjmowano "dzwonienie na chmury" za skuteczne narzędzie zabezpieczania się przed skutkami gradobicia i obfitych deszczów w czasach potrydenckich, to co pewien czas spotykamy wypowiedzi dostojników kościelnych przeciw tym praktykom, głównie czynione w okresie oświecenia."

(Janusz Hochleitner  Kapliczki Warmii południowej.)

jasne, że urzekła mnie formuła "dzwonienie na chmury". a psia mać,  kocham dzwonki i kiedyś z tego powodu (kochania i posiadania znacznej ich ilości w tym na oknie) przydzwoniłam sobie największy rój pszczeli, jaki widzieliśmy. zajął całe podwórko (przez pewien czas nie wiedzieliśmy co się w ogóle dzieje, bo powietrze żyło/ prawdopodobnie to było wiele rojów połączonych), a później uniósł się  i osiadł w kominie. jeszcze trzy dni pszczoły wyłaziły wszystkimi szczelinami, dymnikami i czym tylko można pomimo zaklejania tychże. zawołany na ratunek pszczelarz rzekł, że takiego roju też jeszcze nie widział, po czym wyjrzawszy przez moje okno oznajmił mi - pani zadzwoniła na rój! no cóż miałam rzec - zadzwoniłam na rój. ale na obronę mam, że niechcący zadzwoniłam

a dodatkowo w związku z tekstem wspomnę o baśni ze zbioru Bursztynowe baśnie H. Zdzitowieckiej - o płanetnikach i wstążce do sukienki - Po moście z tęczy. polecam oczywiście. tę pracę kapliczkową tez polecam, ale tym, którzy interesują się tematem.

aha, patronem ludwisarzy jest święty Fernekus, biskup z Trim, który podobno pierwszy zajął się odlewaniem dzwonów
"a kto po wieczornym dzwonieniu poszedłby do cudzego domu, będzie karany przez Pana burmistrza" 
 (Wilkierz budnicki miasta Olsztyna)


i poranek z majówkowego Białegostoku u mademoiselle Teresy Radziewicz z jej nalewkami ^^ przejazdem ku Lubliniu




poniedziałek, 4 maja 2015

ucieczka z klatki autobusu

źle obliczyłam ilość książek na podróż i pomimo dwóch dokupionych (cieniutkich tomików) i jednej dostanej książeczki, zmuszona byłam czytać opakowania na rzeczach, a autobus jechał i jechał i jechał.
dostaną książkę Galsana Tschinaga Koniec pieśni najpierw w myślach ofuknęłam, ale później przeprosiłam. Jest kilka miejsc, które nazbyt depczą moje przeraźliwe przewrażliwienie, zwykle staram się takie miejsca obchodzić w koło, ale tym razem ciągnąca się jak guma droga nie pozwoliła mi tego uczynić i dobrze, bo rzecz jest o miłości i to z dobrym skutkiem. jest też o cierpieniu, smutku i tych wszystkich dziwnych rzeczach, które wyczyniamy będąc w stanie. historia z Ałtaju dzieje się u kresu starej kultury tuwińskiej i jest jednocześnie głosem w sprawie serca człowieka i żałobną pieśnią po tradycyjnym życiu, łzą-pomnikiem po pewnej mądrości, która już nigdy nie będzie naszym udziałem. książka jest też miejscami brutalna, jak brutalne jest życie na stepie i jest jak baśń, a na faktach. jednym zdaniem - dobra gędźba
przy okazji zrobiłam sobie przegląd mojego własnego uczucia, które kolejny raz otrzymało po mordzie i po raz kolejny postanowiłam, że dość tego. za każdym razem jestem o krok bliżej dościa i w końcu wygram. albo przegram, jeśli popatrzeć na to z innej strony.

"Teraz przyjdzie - myślała Gulundżaa. Przed jedzeniem na pewno zechce umyć ręce." Dolała wody do kanki. Ze skrzyni stojącej na dörze wyciągnęła ręcznik, zastygła na chwilę w bezruchu i odłożyła wąski kawałek pstrokatego lnu na miejsce. Ten inny używał go. "Co ze mnie za flejtuch - łajała się. - Dlaczego jeszcze go nie wyprałam?!". Pocieszała się, że po umyciu rąk i może również twarzy, Szuumur wytrze się swoim pasem. Usłyszała, jak Szuumur wchodzi do swojej jurty. Zaniepokoiła się, ale zaraz się pocieszyła: na pewno chce zajrzeć do dzieci, a może też i zmyć z siebie kurz i pot po długim, upalnym dniu. Krzątał się dość głośno. Pobrzękiwały naczynia, słychać było, jak ugniata  gögeer - to znaczy, że chce się napić choitpaku. Nogi się pod nią ugięły, ale nie zdobyła się na to, żeby pójść i zaprosić go do siebie na posiłek, który przygotowała i który już od wielu godzin na niego czekał. Potem w  sąsiedniej jurcie zapadła cisza. Gulundżaa odchyliła wojłokowe drzwi, wysunęła głowę na zewnątrz i zobaczyła, że z otworu u szczytu jurty wyziera ku niej ciemność. Z jej oczu trysnęły łzy.

Galsan Tschinag, Koniec pieśni