czwartek, 26 lutego 2015

za zasłoną muminką

Muminki kocham miłością nienaruszalną, niepodważalną i pełną takich małych wiórków, które świecą o północy, ale naprowadzona głosem reklamy czytelniczej ", że nie znać innej twórczości Jansson, to nie znać Jansson, skusiłam się i nabyłam drogą kupna zbiór opowiadań Tove Jansson "Wiadomość". Opowiadania te, jak zapewniają, zostały wybrane przez sama pisarkę, zatem spodziewać się można przemyślanego odautorsko składu.  I rzeczywiście, rzecz jest warta przeczytania, świetne szkice ludziejstwa, bystre obserwacje spisane rzutko i bez ględzenia. Oto wyimków garstka:




 "Dziwnie pisze się listy, które nie mogą dojść, a gdy wreszcie dochodzą, wszystko jest inaczej i jest już nieważne."

(Tove Jansson, Listy do Konikovej)



*

"Rasanen odczekał chwilę, potem powiedział, że sztuka jest dziwna. Każdy widzi, co chce, i o to właśnie chodzi. Ale dlaczego nie kupili czegoś piękniejszego, lżejszego, na przykład jakiegoś pejzażu?
Nie odpowiedzieli. Żona odwróciła się od nich w stronę jeziora, wycierała oczy i nos.
Stróż mówił dalej:
- Można by też podejść do tego tak, na przykład. Ponieważ dziełem sztuki może być mniej więcej wszystko, a widzi się tylko to, co chce się widzieć, można byłoby nie otwierać tego i powiesić na ścianie opakowane. I nie trzeba się będzie kłócić.
Pogrzebał laską w żarze, grill się prawie dopalił.
Po chwili ona spytała:
- Jak to, opakowane?
- No, z papierem i sznurkiem. Widzieliście chyba takie opakowane obrazy na wystawie, tak to się teraz robi. Może można by po prostu wyobrażać sobie, co jest w środku, i cały czas widzieć co innego.
Kobieta odwróciła się i spytała:
- Mówi pan serio?
Fagerlund wtrącił:
- Sveo, pan Rasanen żartuje sobie. Jesteśmy gotowi?
Wstała i zaczęła gwałtownie zbierać koszyki, swetry i co tam jeszcze ze sobą mieli.
- Poczekajcie - przerwał stróż. - Mówię serio. Właśnie na to wpadłem. Mogą państwo opakować obraz trochę ładniej, dać więcej sznurka, na przykład linę rybacką albo nić szewską. Pełno sznurków. Widziałem, jak to ma wyglądać. - Rysował laską po piachu. - O tak, i tak, bardzo porządnie. A na wszystkim szkło.
- Ale był taki drogi! - wykrzyknęła. - Takie opakowanie może zrobić ktokolwiek i powiesić w domu!
- Nie - odparł stróż. - Nie sądzę, że może."

(Tove jansson, Sztuka w naturze)



*

 "Na stole ułożone były porządnie białe ryzy papieru, leżały zawsze tak samo, z ołówkami obok, zapisaną stronicą odwrócone do blatu. Gdy słowa leżą twarzą do spodu, mogą się w ciągu nocy przeobrazić, można zobaczyć je na nowo, szybko, jakby w nagłym olśnieniu, to przecież możliwe."

(Tove Jansson, Wiewiórka)



 *


"A to, że nie można spać w nocy, najpewniej dlatego, że ucina się sobie drzemkę osiem razy w ciągu dnia? Wiem, wiem, pamięć cofa się nocą, przedziera się przez wszystko, nie oszczędzając najmniejszego szczegółu - że nie miało się odwagi, że dokonało się złego wyboru, było się nietaktownym, nieczułym, karygodnie nieuważnym - i te katastrofy, te gafy, idiotyczne wypowiedzi nie do odwołania, o których każdy oprócz ciebie dawno zapomniał! Jakież to niesprawiedliwe, że dopiero wieczorem człowiek otrzymuje nieskalaną pamięć, tyle że odwróconą!?"

(Tove Jansson, Listy do Klary)


hm, nastąpiły wycieki z tego bloga do mojego środowiska w dodatku z lekko sfermentowaną/ zdeformowaną treścią mojej dyskusji z osobami, które tu zaglądają,
w związku z ochroną własną i tychże osób, jestem niestety zmuszona okroić treści w tym miejscu z czym jest mi nieco smutno, acz przecież wiadome było, że przestrzeń publiczna w końcu zacznie parować. zastanawiam się też nad sensem ciągnięcia go dalej, bo skoro nie mogę być w tych tekstach swobodnie, to nie wiem, czy w ogóle chcę. muszę się nad tym zamyślić

acz tajemnemu pleciudze dziękuję za przypomnienie o tym, że milczenie jest złotem, a zaufanie "to taka czarna świnia" cytując pewną piosenkę ; )

Ps: Janurz twierdzi, że to mógł być Kajok!
: )


Ps2: i popatrz Emi, jak szybko wyjaśnia się, dlaczego niektóre posty jednak nie są wskazane, bo kiedy czasami coś trafi do małego środowiska, a  obecnie nie mam wątpliwości, że trafia, nie jest to dobrze, bo na zasadzie "opowiedział dzięcioł sowie" ludzie zaczynają tworzyć swoje własne historyjki. ejmen



poniedziałek, 23 lutego 2015

Ócz się ócz

"Nie ma co się śmiać. To historia mojej małej ojczyzny, moglibyśmy być drugim Wałbrzychem, gdyby nie dziedzic i tu moglibyśmy zejść na Ciemno, prawie noc, ale Ty przecież czekasz, aż Bator umrze"
 (J. Radwański)

to nie tak, że czekam , rzecz dotyczy irracjonalnego poczucia we mnie, które jest nieufne wobec polskich autorów, których realnie można spotkać na ulicy. wszelkie argumenty trafiają w płot, ponieważ na tym właśnie zasadza się irracjonalność (na płocie czyly)


do czego zachęcam? do zjedzenia pozycji wspomaganych pratchettowsko, czyli Nauki świata dysku, obecnie już części 4tej (T.Pratchett, Ian Stewart /matematyk/, Jack Cohen /biolog/)

rzecz bardzo przystępnie uważam objaśnia różne rzeczy, stawia i próbuje odpowiadać na zostawione przez ludzkość pytania, nauczycielom, jak mi, daje narzędzia do objaśnień i tak naprawdę, jest pozycją o myśleniu, tak po prostu o myśleniu

Przed rybosomami była tylko chemia. Skomplikowana, oczywiście, ale sama komplikacja nie wystarcza. Liczy się złożoność, co w tym kontekście oznacza "zorganizowaną komplikację". Każdy kucharz wie, że w efekcie podgrzewania cukru i tłuszczu - dwóch stosunkowo prostych substancji chemicznych - powstaje karmel. Na poziomie chemicznym karmel jest niesamowicie skomplikowany. Zawiera niezliczoną rozmaitość molekuł złożonych z tysięcy atomów. Struktura molekuł karmelu jest o wiele bardziej skomplikowana niż większości molekuł, których używacie, by przeczytać tę stronę. Jednak karmel nic specjalnie nie robi, tyle, że dobrze smakuje, więc sama komplikacja nie wystarcza, żeby działo się coś nowego i ciekawego. Podobnie mieszanie rozcieńczonych roztworów aminokwasów, cukrów, zasad i tak dalej z pewną szczególną gliną generuje długie i bardzo skomplikowane polimery. Tyle że - jak karmel- nie są one specjalnie ciekawe. Jednakże gdy tylko za pośrednictwem najwcześniejszych rybosomów zaczną się oddziaływania między nimi, złożoność bierze górę nad komplikacją.

(Pratchett, Stewart, Cohen)

a dziś jest podobno Dzień Walki z Depresją, czyli celebrując dzisiejszy dzień, nie walczę (tak mi logicznie wychodzi)

środa, 18 lutego 2015

post o niczym

 jedne rzeczy zaczynają być przyjazne, inne się sypią. właśnie wyjęłam gorący i pachnący orzechami pszenno-żytni chleb, a za wschodnią granicą kłębi się i pomrukuje burza. cieszę się z dzisiejszego wieczoru w kręgu światła lampy i strasznie boję się wojny. nie oglądam telewizji, nie słucham, nie czytam o wojnie, ale rzeczy dolatują jak ponure ptaki. mama czuje się trochę lepiej, ciocia niedobrze, stonka się rozmnaża, kolejna bliska osoba odeszła. 
koło się kręci miele radość, strach, nadzieję i zwątpienie. boję się wojny

*




w ramach samodyscyplinowania się i prób narzucenia sobie działań niezwiązanych z zainteresowaniami (zainteresowania to np emerytura, próżnowanie, walanie się po podłodze) wydrukowałam (po raz kolejny) info o kolejnym konkursie poetyckim. info leży w drukarce, jako warstwa pierwotna sedymentacyjna, właśnie na nie patrzę i myślę - po co ja się oszukuję!
i marnuję papier w drukarce.
i tusz

i tusz!


wtorek, 17 lutego 2015

Masza i miedwied'

 a dzisiaj dwa odcinki moich kochanych Maszki i niedźwiedzia



poniedziałek, 16 lutego 2015

światło i kurz

Po wczorajszej pochmurze i nocnym przymgleniu dziś ostre słońce na tyle przedwiośnianne, że prannie w odruchu radości wywiesiłam w ogrodzie, gdzie sobie w wietrze, mrozie i jaskrawym świetle nabywa tej ukochanej przeze mnie cechy, czyli zapachu powietrza. No i samo światło, które wyzwala reakcje hormonalną pt: "bedzie dobrze pani kierowniczko".

niepokolei, za to krótko (co jest w przypadku czytania w necie barzo cenną cechą, uważam)


Smoki na zamku Ukruszon Terry'ego Pratchetta to książeczka zrobiona z opowiadań młodocianego autora. Znać tu jeszcze pewną nieporadność, choć duży autor trochę jednak poszlifował rzeczy, jednak pomimo tej subtelnej młodocianości opowiadanka są już nośnikiem znakomitego stylu pratchettowskiego (o ile oczywiście ceni się pratchetta, a ja cenię) i stanowią zarzewie tego, co się później znalazło w pełnoziarnistych książkach. Opowiadania oparte na prościutkich pomysłach, czyste, zabawne i nie pozbawione właściwego autorowi odbicia jego świetnego zmysłu obserwacji. Fantastyka świata wytwarza się bardzo subtelnie, jeszcze bez późniejszego wysycenia grami słownymi i wybrzuszeniami rzeczywistości. Niektóre z tekstów znakomicie nadają się dla dziatek, inne stanowią miły akcent w przestrzeni poznawczej miłośnika pratchettów, czyli mnie ta daaa!

*

Patrząc na ikony Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej. Zbiór esejów dotyczących średniowiecznej sztuki sakralnej (przede wszystkim tej pozostającej pod wpływem Bizancjum). Pozycja szczególnie mi bliska z trzech powodów: pierwszy - od lat wielu (obecnie można liczyć dziestu) kocham sztukę sakralną ze szczególnym uwzględnieniem ikon, drugi - eseje wędrują po miejscach, które i ja przewędrowałam, więc pojawia się sentyment i poczucie pewnej komitywy - Bułgaria, Rumunia, Macedonia, Chorwacja, Włochy, Stamnbuł, po trzecie rzecz jest napisana pięknie, z poetycką wrażliwością i urokiem języka, no i nienudno, którą to cechę wielce sobie cenię. Autorka nie jest znawczynią sztuki sakralnej z wykształcenia, nawet sztuki samej (jeśli idzie o sztuki wizualne), jednakże czuć w jej opowieściach wielkie zaangażowanie, pełne zapału zgłębianie tematu i długie nad nim myślenie. Nie jest to może aż Herbert ze swymi absolutnie genialnymi podróżami po sztuce, jednak jest coś i z niego i z samej autorki, a przez to wszystko prześwieca obraz ludzkiego odbioru malowideł, jako symboli ludzkiego patrzenia, czucia i rozumienia, rozsianych po różnych zakątkach Europy. W miernym swem żywocie przeczytałam rzeczy o ikonach i fresku wiele, wiele też się napatrzyłam, jednak ta książeczka dodała swoje ziarno do mojego poczucia i posiadanej wiedzy. Autorka prześlicznie złapała rozumienie kanonu sakralnego w sztuce, zmiany, jaka dokonała się między sztuką umownego pokazania "nienazwanego", niejako wcielenia rzeczy w wizerunek, a sztuką przedstawieniową dążącą ku renesansowi. Przeczytałam z ogromną przyjemnością, tkliwością wręcz, więc się dzielę.

*

Dziennik 1944-1947, Anais Nin. a tu, ponieważ nie chce mi się przepisywać, wrzucę notatki poczynione na książce, nie wszystkie, bo wiele z nich dotyczy szczegółów i rzeczy tylko mi/mnie przydatnych




ale nie wszystko we mnie jest dziś pełne światła. dziś mija pierwszy miesiąc od śmierci mojej najstarszej siostry Lali, która kochała książki tak, że przypalała obiad,  a nauczona doświadczeniem mieszała ten obiad jedną ręką, zaś książkę dzierżyła w drugiej. mojej dociekliwej siostry, dla której równanie szredingerowskie było dobrą zabawą, a fizykę objaśniała jakby to była baśń. mojej szalonej siostry, która miała nieziemskie i postrzelone pomysły i którą kochali jej uczniowie, przyjaciele i my. o której wciąż myślę, a której jeszcze nadal nie umiem opłakać. 
ten kawałek nielotki jest dla Ciebie Lalu, gdziekolwiek przebywają Twoje atomy, kocham Cię.



sobota, 14 lutego 2015

van balenty

 niebo bez chmury, gwiazdy jak brzytwy, orion usiadł w koronach cmentarnych drzew, centaury i ja podziwiamy rzeczy, jakimi dzisiaj są. nie ma bardziej wymarzonych walentynek.




ludzie nie lubią świąt. bożego narodzenia, wielkiej nocy, zżymają się na wesela, śluby, pogrzeby, zżymają się na mus pójścia na bal karnawałowy, na walentynki (bo to niecne i obce święto)
ja tak sobie myślę, że może to nie to, ze święta i celebracje są złe, tylko może ci ludzie nie bardzo wiedzą (umieją) jak je obchodzić?






chociaż od lat nie mam nikogo, z kim mogłabym obchodzić ten naprzybyły obyczaj srodze potępiany przez: miłośników czystości (sic!) kultury (klask), miłośników prawdziwej sztuki (klask), miłośników andergrantu (klask), miłośników czegokolwiek ale nieposiadających wespółtowarzysza (klask), 
to ja tam nie mam nic na przeciw onemu dniu, a nawet mam mu za dobre, że się napoczął był i gdybym tylko miała z kim obchodzić go, to obchodziłabym aż by huczało. 
a tymczasem obchodzę  uściskowując bliskich i wręczając im całuski cukiereczki ciasteczka i też je fajnie, bo to jeszcze jedna okazja żeby powiedzieć komuś tak bardziej odświętniej - lubię i kocham Cię.

środa, 11 lutego 2015

Komitet powitalny


opowiastka znaleziona przez moją siostrę w pokoju

wtorek, 10 lutego 2015

śnieg topnieje

witaj droga bezsenności, tęskniłaś?

*

to dziwaczne uczucie, martwić się o kogoś będącego w  nieznajomym  miejscu. martwić się o element świata zawieszony w rzeczywistości wyobrażonej, bez żadnego tropu, martwić się o głos w słuchawce, który równie dobrze mógłby być tylko głosem. martwić się tak głęboko, że aż do bólu gardła, martwić tak przewrotnie, że się milczy zamiast krzyknąć najgłośniej na świecie, że martwię się o ciebie aż mi się w głowie kręci. martwić się i tęsknić

środa, 4 lutego 2015

Z rozmów z przyjaciółmi - Margines morfejański



Rada: Dobra, idę leżeć , jak pies się podsunie.
Niestety już się słabo mieścimy na tym wąskim tapczanie.

Ja: Ja nie mogę złożyć łóżka,
bo śpi w nim Łaski
i choć me łóżko jest duże a kot mały, to tez się słabo mieścimy, wyobraź sobie.


Ja: Podejrzewam, że jak będziesz miała większe łóżko, to też będziecie się słabo mieścili!

Bo to nie problem wielkości a dominacji tego niepozornego ciałka. Podstępnej dominacji, dodam. Dominacji, która się skrada i wsuwa swoje małe łapki właśnie w to miejsce, gdzie normalnie spoczywałby Twój zadek.
Tym samym skazując Cię na banicję rantową
- borderbanicję

Rada: Małe łapki – hehe...




halo

Idę spać po pierwszej, wstaję o szóstej. Czytam, bo to czas, kiedy po ogarnięciu kur i wiecznie nienażartych kotów, jest tylko mój i mój. Ponieważ mam ferie, czytam do ósmej, czasem dziewiątej, a  później idę spać. W takim układzie doskonale pamiętam dwa sny, które wydarzają się w tym podsypianiu z krótką pomiędzy nimi przerwą na obudzenie i sprawdzenie, czy świat nadal trwa. 
Sny są zazwyczaj bardzo plastyczne, fabularne i często widać, jak rzeczy układają mi się w głowie, jak pracuje mój mózg nad obróbką tego, z czym na co dzień pracuje sobie chytrze w tle albo wręcz przeciwnie buksuje się na tym i mnie dręczy. Zatem w  snach owych rannych rzeczy się układają, dzięki czemu łatwiej jest mi znaleźć wnioski i odpowiedzi. 
I właśnie kurew mać, w tej szczelinie między dwoma snami zawsze dzwoni telefon!

poniedziałek, 2 lutego 2015

głodnemu mozaiką w oczy

Zaczęło się od tego, że upiekłam pyszny chleb orkiszowy ze złowieszczo brzmiącym czarnym kminem, to powinno było mnie ostrzec. ale nie, nic z tych rzeczy. I tak się cholera zaczytałam o mozaikach w Rawennie, że zupełnie bez żadnych odruchów bez albo i warunkowych, ugryzłam się w palec. Z całej mocy. Wraz z kanapką. Ała!


to był pierwszy raz, kiedy to zrobiłam. na szczęście go nie odgryzłam. no więc idę czytać dalej


na Ps: mam już na koncie walnięcie się kapciem w czoło w wyniku irytacji letnią muchą. możliwe, że moje ciało jest jednak szybsze niż mój mózg. albo to klasyczny paradoks wyścigu Achillesa z żółwiem

Puk puk

Czasami, kiedy niebo się przejaśnia, a Księżyc jest dostatecznie utyty, to (przyrzekam) puka do drzwi na dole i robi to specjalnie, żebym zbiegła i popatrzyła mu w twarz. Za każdym razem daję się wmanewrować, bo myślę, że to koty. Skoro więc już jestem zbiegła, to patrzę mu w twarz i myślę o różnych rzeczach. Myślę na przykład o Centaurach z naszego cmentarza, gdzie podzieją się, jeśli Święty Ład wyruguje wszystkie zarośla. Gdzie pójdą, z kim się będą usiłowały zaprzyjaźnić. Któregoś dnia poszłam pod osłoną ponurego wieczoru zapalić świeczki na grobie ojca i wiedziałam, że stoją za plecami, pod osłoną gałęzi, że patrzą. Wiedzą, że się nie odwrócę, bo wtedy musiałyby zniknąć - taka nasza niespisana umowa o byciu obok siebie. No więc, dokąd kiedyś pójdą?


*

Przeczytałam dziś Wszechświat kontra Alex Woods Gavina Extence'a. Wzięłam ją od przyjaciółki i kiedy zaczynałam czytać pomyślałam w pierwszej chwili, że kolejne posalingerowskie echa, trochę dziwnego przypadku psa nocną porą, trochę innych zmieszanych. No i pewnie to wszystko jest, ale pal licho, bo zassała. Jest mój ukochany motyw meteorytu, są ważkie pytania i nie takie głupie o nich myśli, jest wzruszenie i dowcip. Książka bardzo ciepła z głównym bohaterem uderzonym przez ciało kosmiczne, chłopcem nieco aspergerowskim w osobowości, dociekliwym, który wbrew wszechświatowi, a może właśnie wespół z nim, znacząco przeżywa swoje życie. Dobra pozycja na taki spokojny dzień, gdzie ma się różne niezbyt pilne rzeczy do zrobienia i czas wokół nich.

niedziela, 1 lutego 2015

ale jajo

tak, jak myślałam, nasze kury kombinowały, kombinowały i wymyśliły "łatwiejsze otwieranie jaj"



a ja zachęcam do robienia zakwasu buraczanego robionego tradycyjnie przez gospodynie domowe.

buraki (nasze polskie czerwone złoto) kroję na kawałki i wrażam do naczynia niereagującego z kwasami - kamionka, szkło... (dobrze jest wcześniej wyparzyć) ja wrzucam do kamionki.
dorzucam kilka przekrojonych ząbków czosnku(nie ma sensu siekać czosnku, ani przeciskać przez praskę)
ze dwa listki laurowe, kilka bobków lauru (ziele angielskie)
szczyptę kminku
zalewam zalewą klasyczną mojej mamy jak do kwaszonych ogórków - 1 łyżka gruboziarnistej soli na 1 litr wody
daję starter w postaci łyżki soku z kwaszonych ogórków (można nie dawać, ale będzie wolniej się kwasić. można też dać skórkę żytnego chleba, ale wtedy plesnieje)
nakrywam gazą i stawiam w ciepłym miejscu (z tym, ze nie za ciepłym, żeby fermentacja przebiegała spokojnie)



co jakiś czas warto sprawdzić, czy nie pleśnieje. białawy, "suchy" film na powierzchni jest pochodzenia bakteryjnego, nie grzybicznego. pleśń jest bialutka, szarawa lub zieloniutka i nieco "kudłata". zwykle dotyka wystających elementów, dlatego warto przypilnować, by składniki nie wystawały ponad powierzchnię





proceder u mnie trwa około tygodnia i zakwas jest cudowny do barszczu, zupy buraczanej, do popijania. a buraczki z zakwasu również do spożycia w barszczu, zupie, czy też pokrojone na jakąś sałatkę

popękana skorupka

kiedyś zamknęłam na chwilę oczy i kiedy je otworzyłam, świat nie był już taki sam. to nie tylko to, że telefony komórkowe, że internet, że hipsterzy, parenting, ekorodzicielstwo i z drugiej strony wiejski pociąg do betonu. świat się naprawdę zmienił, pękł i nigdy już się nie zrośnie. ci, którzy zaczęli żyć w czasie za rozpadliną nie poczują jej, nie zobaczą i ne będzie im wadzić, ot jak nam pojawienie się ongi maszyny parowej. Ale my, którzy mamy ją tuż przed sobą, widoczną jak na dłoni, prawdopodobnie już nigdy nie pozbędziemy się jej z serca.