poniedziałek, 28 kwietnia 2014

O pielgrzymce do św. Rocha, którego nie było w domu

Dziś w śniku parce dzieci (starsza dziewczynka i młodszy chłopiec) odegrałam całą Królewnę Śnieżkę,. No niemal całą, gdyż przed samym finałem przybył był do mnie sms i powiedział, że jest piąta  rano., więc podnosząc jedną powiekę sprawdziłam, czy coś ważnego i było ważne, albowiem w smsie  D. mówił, że pada. Skoro ważne, myślę sobie, to pośpię jeszcze i odpowiem później. No, ale sumienie żre, bo skoro u D. pada, a tu słońce jarkie wstaje, to jak mogę nie odpisać... No i zagadaliśmy się, zaraz przyszły koty, kury, Dziennik Anais Nin, no to sobie pomyślałam, że skoro już tak się ze snu wytrząsnęłam, to wskoczę na bicykl i pojadę do Rocha*, patrona brukarzy (no nie tylko, ale to mi się najbardziej podoba). Wysiorbałam herbat, zamarudziłam jeszcze jakieś srylion godzin, bo a to ładowanie akumulatorów, a to pompowanie kół, a to śniadanie... I w drogę


tu klik więcej zdjęć, jesli ktoś chce

Pogoda pyszna, wiatr, słońce, rześkie poranne powietrze, no i drogę do Franknowa lubię, jak przez pola biegnie i czasami zamienia się w aleję wysadzaną wiekowymi dębami.. Franknowo to jedna z moich ukochanych wsi warmijskich. Czuć tu jeszcze tego wiejskiego ducha nie zakrzyczanego nowym i jakże eklektycznym budownictwem spełniającym zachcianki estetyczne właścicieli. Stare przepiękne domy Franknowa sadowią się pośród pagórków i mi się to zawsze kojarzy z Hobbitonem.
Domy są w smętnym stanie i często znać na nich nie tylko ząb, ale całą szczękę czasu, jednak ich piękno buntowniczo spod tego zniszczenia nadal prześwieca. Mój ukochany dom, to ten




A pomiędzy domami wiją się drogi, dróżki, dróżeczki, ścieżynki, rzeczka bogata w  mostki i kładki. No po prostu takie małe Miejsce.


Pod stodołą obsadzoną dookoła kwiatami, starszy Pan wystawia twarz do słońca, uśmiecha się do mnie, zapytuje skąd jestem. A tu niedaleko, z Żegot, mówię i pytam zaraz - Czy mogę zrobić Panu zdjęcie? A pewnie, ja tu co dzień siedzę, uśmiecha się staruszek. I ciągnie, niedawno szedł tędy taki jeden Niemiec, też zapytał, zrobił i zaraz córka mi mówi, że ja w gazecie w Niemczech jestem! Opowiada z dumą. Gawędzimy chwilę o pogodzie, o jego kwiatach i ruszam dalej.




Kościół, bardzo urokliwy zresztą, tym razem omijam, bo znam go dobrze, a chcę się jeszcze wypuścić do Tłokowa.































  A przy jednej z bram w pobliżu kościoła, cupnął sobie sięgający mi do kolan Świątek





















Robię pętlę wokół Franknowa, zatrzymuję się na wzgórzu, żeby zrobić zdjęcie starej szkoły widocznej w dolince. Obok wre praca budowlana - betoniarka, cegły, cement, uwijają się porozbierani ludzie a z głośnika na tym samym podwórzu Fryderyk Chopin przygrywa im do pracy.

















a przy drodze Matka Boska strzeże tego spłachetka Warmii.

 


Droga do Tłokowa, szpaler drzew,  piękno i spokój. Myślę sobie, że już niedługo te przepiękne warmińskie drogi się skończą. Ludzie potrzebują miejsca dla swoich  lśniących samochodów, a przede wszystkim dla swojej lśniącej głupoty, bo o wypadki oskarża się drzewa, a nikt nie widzi, że kierowcy napieprzają po drogach jak wariaci, jakby oszczędność 10 minut to była gra warta świeczki. Właśnie tu zdmuchuje mnie z drogi na pobocze ciężarówka, której kierowca w dupie ma zwalnianie z powodu roweru, przecież czas, czas, czas jest najważniejszy! A później mi dęty Hołek pierdoli farmazony, że aż mleko krowom w wymionach kiśnie,a  masło zsiada się w  Biedronce. Wystraszyłam się setnie, aże mi chustkę z łepetyny zdmuchło i z  tego wszystkiego zapomniałam mu naurągać, dopiero potem, jak już doszłam do siebie i wyciągnęłam rower z krzaków. Pomodlę się ja,  pomodlę do św. Rocha, patrona brukarzy i więźniów...

A właśnie krowy. Kiedy już powoli dochodzę do siebie, przyglądam się łażącym po zboczu pagóra krowom (cielętom w zasadzie) i po raz pierwszy od jakiegoś czasu czuję, że to bardzo dobrze, ze jestem tu sama. Że nie mam ochoty dzielić się z nikim tym co widzę i czuję, usiłować tłumaczyć poczuć i wizji, wewnętrznych drgań, przekładać na język, z tego języka strząsać  i machnąć w końcu ręką z rezygnacją w obliczu nieprzetłumaczalnego. W tym miejscu i tej chwili jest mi dobrze i opuszczają mnie myśli, które mi ostatnio nazbyt zajmowały głowę.


Tłokowo.

 

A Matusia Boża w tłokowskiej kapliczce, cuś na Synka zagniewana




















Na garbku pagóra kościół pw św Jana Chrzciciela z 1390 (przebudowany w 1500), niestety zamknięty, ale rozmawiam z panią mieszkającą obok, która z ganku chałupki dopytuje, skąd jestem, że za dwa tygodnie będzie msza 10.30, więc jest okazja, żeby przejechać się raz jeszcze i zobaczyć wnętrze. Obchodzę więc ten urokliwy, niewielki kościółek gotycki z drewnianą wieżą i ślicznymi kamiennymi płytami nagrobnymi, moczę dupę w trawie, bo oczywiście, żeby zrobić zdjęcie bryły trzeba legnąć po rosie, a  później  ruszam nad jezioro.









 
 


Jezioro Pierścień podobno swoją nazwę wzięło od utopionego w nim orszaku weselnego. Dziś nie wygląda na groźne, połyskuje odbija błękit i robi te wszystkie rzeczy, które robią jeziora w pogodny wiosenny dzień, czyli szuranie krzakami, darcie ptactwem i lustracja chałup.

 


Siadam na pomoście, wyjmuję Dziennik Podróżny, żeby zanotować  kilka szczegółów.

 

Niedaleko, na brzegu,  mężczyzna odziany na czarno, wspierając się o wóz transportowy prowadzi ożywioną i skomplikowaną rozmowę z tajemniczą panią Anią. Rozmowa dotyczy tego, co pobrał i tego, co ma wypuścić, tego co wrzucił z powrotem, i tego, co powinien był z tym zrobić.Ii za chwilę  od nowa. Kiedy kończy rozmowę i przynosi do jeziora worek z wodą, którą  uzupełnia jezioro. Spode łba patrzę na niego, woda w worku mętna, Talib jaki czy co? Bo odziany wojowniczo jakoś i łysy taki (czy Talibowie pod turbanami są łysi? Czy Talibowie noszą turbany?  to sprawdzić) . Za chwilę pan przynosi kolejny worek, tym razem wylewa go tuż przy mnie.
- Śniadanie? Pyta mnie przy okazji?
-Nie, notatki, uśmiecham się w odpowiedzi i czuję, że powinnam się zrewanżować
- Zarybianie? Badam ostrożnie.
- Tak, odpowiada naświetlając mi problem zarybienia jeziora oraz skład gatunkowy tegoż.
Ha choć ichtiolog ze mnie jak z koziej dupy trąba, to z racji biolożenia mogę przynajmniej powierzchownie uczestniczyć w dyskusji na temat tarła, rozmiarów, ilości i przezywalności narybku, przełowieniu i takich tam.
- A ryba trzyma się? pytam wpadając w ton starego rybaka
- No wędkarze to mówią że nic nie ma, ale wie pani co zawsze mówią wędkarze
- że nic nie ma, niemal równoczesnie wymawiamy masońskie hasło wędkarzy
- Ale jak każę pokazać sadze, to leszczyki po półtora kilo, kiwa z przyganą głową.
- Ładna ryba, potakuję mu.
- No ładna.


Zabieram zadysław znad Pierścienia i lecę do Jezioran. Po drodze wstępuję na stary cmentarz, o którego istnieniu informuje tylko pozostałość pięknej murowanej bramy i aleja drzew, która od razu kusi mnie, żeby w nią wejść.


 

Groby poukrywane w trawie,  zakwitające mniszkiem,. Właciwie to pozostałości grobów, bo pozostały tylko cokoliki i ramy, jeden krzyż żelazny, jeden z inskrypcją kamień, zwalone ukryte w trawie kamienne drzewo, które symbolizuje przedwczesną śmierć. Klimat jest, ale trochę żal, że się wśród tej trawy nie uchowały tablice, krzyże. Nie jestem zwolenniczką wyżwirowanych alejek i wygrackowanych placyków na cmentarzach. Ten tu, mógłby dla mnie trwać taki zarośnięty, zamniszkowany, zagubiony w plątaninie chwaszcza, ale żeby kamienie się ostały, żeby jakiś kuty krzyż...

 

Kolejny przystanek na zrobienie zdjęcia kościółkowi ewangelickiemu, a później jednemu z najbardziej rozbuchanych starych domów z wieżyczką i tujami, które to drzewa wywołują w jestestwie mym coś na kształt lizania bożonarodzeniowej różowo-białej laseczki (bez skojarzeń proszę) o słodko-kwaśnym smaku w aurze baśni. Przy okazji zastanawiam się nad różnymi ewentualnościami złamania przepisów drogowych przeze mnie i wruszka zębuszka od razu pokazuje mi, że daremne żale próżny trud... bo opieram się plecami i rowerem o posterunek policji - licho nie śpi, licho czuwa.


 


Później fotka ukochanej w Jezioranach uliczki z domkami, których linię gdyby dokończyć i pociagnąć po drugiej stronie, ani chybi mogłaby być drugą Złotą Uliczką, zwłaszcza, że w roli pracowni alchemicznej występuje tu nasz umiłowany sklep Nocuś - "Partner Lewiatana", co powinno wzbudzić w Was należyty respekt!  (tu robimy zakupy " ...").

 
 

Kolejna ulubiona rzecz, czyli zajeżdżam do Klimatów na sałatkę i niestety nie piwo, tylko herbatę, ale siedzę sobie już na tarasie, bo pogoda to i Klimaty się na zewnątrz wybrzuszyły. Kiedy przypinam rower. zagaduje mnie pan dostawca.
- Nech pani nie przypina, ja popilnuję
- Aha, a jak pan sobie pojedzie?
- Nieee, takiej ładnej kobiety to bym nie oszukał
- Mhm, każdy tak mówi, a później szukaj rowera w polu ! puszczam do pana oko.

Po przegryzce robię zakupy i  wycina mnie z rzeczywistości. Przy kasie budze się z letargu i zastanawiam, co ja u licha tu robię i jak ja się w ogóle do Jezioran dostałam, skąd czym, co jak!
To tylko ułamek sekundy, ale panika była.

A późneij to już wracam do domu piłując po drodze fotki polom, lasom, niebiesiech i innym ansamblom. I zatrzymując się za każdym razem, kiedy mija mnie ciężarówka.

















































Z tego wszystkiego nie zajechałam do Sanktuarium św. Rocha, bo mnie tak ta ciężarówka wystraszyła, że najzwyczajniej w świecie zapomniałam. No nic, jak pojadę obejrzeć kościół tłokowski wewnątrz, to przejadę przez Kramarzewo i do św Rocha zawitam. : ]







niedziela, 27 kwietnia 2014

post rozerwany na dwoje

1.

Dziś w formule chybił/trafił wylosowała mi się Pani Groniec z kawałkiem "Mężczyźni którym", do którego mam wielki sentyment.




I tak sobie siedziałam przed fejsbuczkiem, przeglądając co porabia wszechświat, słuchałam kątem ucha wyżej wzmiankowanego utworu i zastanawiałam się (kątem mózgu), czy i co spowodowało moje jej lubienie, czy jest li to czysty sentyment, czy może coś więcej. no i takem sobie słuchała tych słów i mi wyszło, ze to sprawka końcówki:

"Kiedy od ciebie uciekam
Gonię za tobą

Zdradzam cię
Z tęsknoty za tobą"


mamy tu i tradycyjnego już króliczka, ale też okrucieństwo, na jakie pozwalamy sobie z silnego uczucia. ten szczególny sado-masochiozm darcia skóry pasami, powoli, żeby bolało, żeby się nie zgubiło, nie odeszło. bo spokój panie dzieju, jest pięknym drzewem na horyzoncie. drzewem, którego wielu z nas się cholernie boi. ja się go boję, mimo wewnętrznego jego pragnienia.

no i ta histeryczna panika, którą znam doskonale, a która podszywa słowa końcówki. rozpędzić się odepchnąć z całej siły, a później pędem w drugą stronę po drodze wyrywając kartki z notatników, kasując telefony, zasypując ślady lawinami, zamknąć drzwi, przekręcić wszystkie zamki i wreszcie oprzeć się o te drzwi i płakać, ba, żeby płakać - szlochać! do utraty sił.

*

2.

z okazji kanonizacji Jana Pawła II, okolicznościowa okładka, którą kiedyś dostałam od jednego z moich uczniów, a znalazłam wczoraj. dla pewności, gdyby to było niejasne, zakładka jest podpisana  czym i o czym jest : ]
żeby nie było, ja bardzo się takimi rzeczami od dziecków wzruszam i gromadzę stosy laurek, obrazków wydartych z końca zeszytu, zakładeczek, dziwacznych tworów. jakiś czas temu musiałąm już po prostu pozbyć się wielkiej niebieskiej świni skarbonki z masy solnej, bo zaczęła się niestety psuć z powodu wysokiej letneij wilgotności



zatem udanej kanonizacji życzę : D


sobota, 26 kwietnia 2014

Jestem cyklistką : ]

pomimo moich rozlicznych i wielce oczywistych * wad, bardzo przestrzegam przepisów, zatem przed cyklistowską podróżą przegruzowałam pokój** w poszukiwaniu karty rowerowej.
po dwóch godzinach biegania na oślep, rozbijania się o szafki, wyrzucania butów, chust i kapeluszy oraz wytrząsania książek, stosując różnorodne mnemotechniki i medytację , zmotywowałam się do tego, żeby zamienić paniczne kurwakurwakurwa na analizę zapisanych w pamięci obrazów, w których karta rowerowa leżała to tu, to tam***, znalazłam.
znalazłam i zadumałam się, jak ja to u licha wytłumaczę panu policjantowi, że naprawdę kiedyś miałam więcej włosów.

*info u mamy
**czyli z jednego gruzu zrobiłam inny gruz, a później przerzuciłam ten gruz z pierwszego na drugie miejsce)
***walała się znaczy



Ps: I owszem mam już skończone 18 lat, ale dzięki karcie rowerowej mogę tez prowadzić furmankę. Chociaż wolę nie.


Wracając z Jezioran próbowałam przechytrzyć nadciągającą wyraźnie w moim kierunku opasłą deszczową chmurę. Dziadyga dogoniła mnie przed Modlinami, następnie wesoło podśpiewując uparła się dotrzymać mi kroku siąpiąc z umiarem, przed samymi Żegotami zlała mnie od stóp do głów, psiamać! : |
Ale i tak się cieszę, bo pierwszy jeziorański cyklizm zaliczony ha!

Z rozmów pedagogicznych - Erzac

wyjaśniam sprawę szarpaniny pomiędzy chłopcami z mojej klasy,  z których jeden zasmarkany jak nieboskie stworzenie, łamiącym się głosem naświetla sprawę

"I wtedy Adaś znalazł pióra bociana żeby udawać wróbla..."

i w tym momencie cała moja pedagogiczna powaga legła w gustownym stosiku gruzu, a ja musiałam schylić się pod stół, symulując pilną tegoż stosu konieczność przejrzenia, wydałam jakiś dziwny kwik i wróciłam na powierzchnię z wyłowioną maską spokoju.

piątek, 25 kwietnia 2014

Nie czekałam na różewiczowską śmierć

... ani na śmierć autora onej. Cóż mogę powiedzieć w obliczu tak wielu słów, które uniosły się w górę, czy też wryły się w glebę, kiedy odchodzi znany wielki. Znany i wielki, doceniam, a gdybyś przyszedł do mnie człowieku i zapytał - wczoraj, dziś - co czuję, rzekłabym - kury nie jedzą, żółw ucieka z zagrody,  mama zrzędzi i powoli świat się kończy, bolą mnie mięśnie, rany się nie goją, a w mózgu coraz dobitniej dobija się to, o czym nie chcemyśleć. Zmarł Tadeusz Różewicz, starszy już przecież człowiek, nie leję łez i teraz mnie odstrzelcie. Naprawdę aż tak wewnętrznie przeżywacie śmierć Różewicza? Naprawdę spędzi Wam sen z powiek na ... no... dobra, dajmy dwa dni? (żeby nie za długo). Naprawdę pogrążacie się w smutku w chwilach, kiedy opuszczacie fejsbuka, czy inne korytka? Ja nie. Owszem szanuję, cenię i cholernie lubię poezję Różewicza, podoba mi się też jego postać, ale mnie w środku nie boli, nie tak, to nie jest ból, to jest ocena, oszacowanie straty pewnej dozy intelektu i zdolności, których już na tym najgłupszym ze światów nie będzie, ale czy boleję? Otrujcie mnie - nie tak, nie w ten sposób.




* listę roślin przydatnych w trucie mogę udostępnić pocztą mailową

wtorek, 22 kwietnia 2014

Z rozmów rodzinnych - O posiadaniu osobnego miejsca w piekle

Rozmawiamy z dziewczynkami o przyszłorocznym weselu Marty.

Marta: No my z Adamem też tak myślimy- połowa młodych, połowa starych (pauza) i Asia

sobota, 19 kwietnia 2014

Kurrr...

Zdanie od którego każdy kurier, który ma mi coś dostarczyć, zaczyna rozmowę telefoniczną :
"Czy będzie pani może w (*wpisać dowolną nazwę miasta)?"

Drogi kurierze, otóż nie będę w (*wpisać stosowną nazwę miasta), ani w (*wpisać losowo wybraną nazwę miasta) ani też w (*wpisać nazwę miasta posiłkując się atlasem świata), nie dojadę ani do Pcimia, ani do Radomia, ani do Bydgoszczy. Nie będzie tez tam mój sąsiad, kochanek, pasierb, adoptowana córka, dostawca śruty dla kur ani weterynarz moich kotów. Nie, nie możesz zostawić mi paczki w którymś z rozlicznych sklepów, przy drodze, w sąsiedniej kapliczce, w umówionym miejscu na cmentarzu, w dziupli drzewa, ani wysłać jej pocztą.
Masz mi tę paczkę dostarczyć, kurwa do domu!


*






buty, jak widać przybyły, są miau.

Ps: a kurier okazał się takim niemal nastoletnim kaczątkiem, że zaraz mi serce stopniało i poczułam się jak Wielka Zołza i prawie poklepałam go po ramieniu, żeby się nie rozpłakał i prawie mu powiedziałam, że następnym razem dojadę do Bydgoszczy po tę paczkę. Prawie.. :]

wtorek, 15 kwietnia 2014

metafora dopełniaczowa mówiąca o donośności zarozumialstwa, czyli "obój buty"

 


sobota - w drewnie robota

niedziela - ch... yyy męskie genitaliium mnie strzela

poniedziałek - robię przedziiałek

wtorek - szykuję worek

środa - wąsy i broda?.

i tak mniej więcej. Spadł gradł, żółw siedzi zakutany w słomę, dropiata kura szykuje się na tamten świat, powinnam skończy sprzątanie, ale codziennie wyliczam sobie, ze zdążę, a na starej Warmii to własnie środa była dniem sprzątania, więc jutro sobie pofolguję szmatławo (zresztą część już w przypływie dzielności i wkurwu ogarnęłam).
Ponadto staram się nie myśleć o wojnie, bo żadne uspokajające twierdzenia mnie nie uspokajają i gdzieś tam pod łupiną czaszki katula mi się przekonanie, że rozsądek i prognozy polityczne to jedno, ale trzeba tez brać pod uwagę nierówny sufit władyków świata tego.

Skończyłam Ziemiomorze dziś, nadal je lubię okazało się, tylko ostatniej części, gdzie są opowieści z Ziemiomorza już nie, mogła sobie Pani Ursula darować tę część albo przynajmniej ją dobrze napisać.
Napoczęłam już "Trzecie królestwo" Goodkinda, (więc nie wiem, jak to naprawdę ze lnem i sprzątaniem będzie), a później planuję sobie 3 część z Bridget Jones spędzić i niech no kto tylko spojrzy na mnie krzywym okiem, że takie nieambitne lektury. to ja do pieca dorzucę, że Heidegger nadal leży na brzuchu , ale jak kto tak strasznie pitoli, to sam jest sobie winien. :]

Z powodu wiosny i nalotu kobiecości, a także dlatego, że ostatnią parę wyjściowych butów wdeptałam którąś zimą w kałużę, kiedym wypychała samochód przyjaciół po nocku omacku i na kruchym lodzie. Kałuża znalazłszy się  podstępnie tuż pod taflą rzeczonego lodu,  w który z zaangażowaniem wbijałam obcasy, żeby nie wbić w niego tkwiących na antypodach zębów, nie zachwyciła jakoś specjalnie zamszu na moich czółenkach (co za ironiczna nazwa).
Buty do flamenco zostały sponiewierane z kolei czasem letnim, kiedy to pod wpływem doborowej kompanii, śpiewu, tańca i znacznej ilości wytworu jezusowej manufaktury galilejskiej, nabrałam przekonania, że trawa i piasek, to doskonałe podłoże do stepu. Zapamiętać - nie jest.
Zapasowe wyjściówki najzłośliwiej w świecie pękły mi sprzączkę  miesiąc temu na gościnnej radzie ewaluacyjnej, skąd wróciłam powłócząc jedną nogą jak rasowy szpotawiec w celu  buta niezgubienia.
No więc nabyłam sobie czółna czerwone i czekam kiedy przypłyną, bym stopy swe wykwintnie, wytwornie i niesłychanie malowniczo, mogła obnosić w owym cudzie trzecim co do jasności w mojej bucianej szafce.

a na deser pod refleksję poddaję myśl dawną, że "może Olsztyn ogumi polską motoryzację". dziś wiemy, że trochę ogumił, a trochę nie.

http://www.kronikarp.pl/szukaj,30476,strona-2


i kilka fotek z podwórka




Marsjasz i Panna Łaskotka


Panna Łaskotka chce jeść


I jarzębata przymierza się do dołu





piątek, 11 kwietnia 2014

trzy podsłuchy

Nabożeństwo rekolekcyjne. Uczestniczę z dziatkami. Obok mnie koleżanka polonistka.

Modlitwa, wszyscy skupieni, obok mojej ławki brzeczy dwu/trzyletni kajtek, biega, gada do siebie. Patrzę na niego, uśmiecham się, puszczam oczko, a mała bestia zatrzymuje się w prześwicie, rozjarza michę i z całej mocy drobnego gardziołka wypala słonecznym głosikiem - KOCHAM CIĘ!

: ]
*za karę został osadzony we więźniu ławki rodzicielskiej, co wywołało ryk. znakomicie rozumiem, złamano mu serce,  oczywisty mezalians

pogadanka-kazanka. ojciec rekolekcjonista używając skomplikowanej metafory czerpiącej soki z wycieczki w Tatry, a mającej zapewne doprowadzić drobiazg ludzki do wycieczek duchowych, w najgorszym przypadku osobistych, chytrze podpytuje dziatki

- drogie dzieci, a jak się idzie w góry na wycieczkę, to co trzeba ze sobą zabrać?

- namiot! pada z garstki ludzia szumnie nazwanej wiernymi
- plecak, śpiwór, mapę, kompas, linę, kilof (:!!?)
- no i co jeszcze, co jeszcze? (dopytuje się niezaspokojony ojciec rekolekcjonista)
- świecę! pada autorytarnym tonem

...

- no a, drogie dzieci, bada ojciec rekolekcjonista udający, ze nie zauważył świecy stojącej jak słup na górskiej ścieżce, co nas może w górach spotkać?
- wilki!
- niedźwiedzie, psy...
- a co jeszcze...?  Naciska ojciec rekolekcjonista
- kojot!

....

- nooo a jak już dojdziemy na szczyt... zawiesza głos ojciec rekolekcjonista i tu już koleżanka polonistka nie wytrzymuje
- pod warunkiem że mamy świecę i nie spotkamy kojota!

howgh : ]

*

siedzę w busie, za mną dwóch po-średniaków pracujących. jeden gaduła z cudownym wyrazem "porponetka", który natychmiast chwyta, kupuje i obezwładnia moje serce miętkie jak gomóła sera, tłumaczy koledze
-  bo wiesz, schody z dołu do góry, nie z góry do dołu robili!...

*

i cytat z radia podczas drogi powrotnej z filharmonii na prowincję

"Nasi artyści są najbardziej cenieni spośród wszystkiego co mamy" (B. Zdrojewski, minister kultu)

  

Ps: A i kupiłam sobie (niechcący) dwie nowe książeczki - elementarz gwary warmińskiej i 3 część brydzi jones, a co! : ]

post o dupie maryni

Idą święta, jestem więc zapracowana, w dodatku chora z powodu wirusa, który przyczepił się był miesiąc temu i odejść nie chce...

Dobra, to trochę ściema, tak naprawdę nie mam czasu, bo czytam znów Ziemiomorze Le Guin, zaś resztę robót wykonuję niejako w przerwach, przynajmniej tak to odbiera mój mózg. Fakt, czasem zejdzie mi się na robocie do późna, ale w mojej głowie jest cały czas myśl, żeby czym prędzej wrócić na Archipelag. Na szczęście już ostatni tom, więc spokojnie będę mogła dokończyć mycie okien, polerowanie pieca, szafy i lizanie podłóg. Spokojnie też zawinę rękawy jutro i z pieśnią na ustach pójdę do pracy w charakterze drwala, na co akurat nie narzekam, bo strasznie lubię drewno, choć przyznam się, że nadgarstek wrócił do swojej ograniczonej sprawności dopiero w środę.




Z wirusem to akurat nie jest ściema, bo jakieś podstępne dziecko (prawdopodobnie pomiot piekielny) zaraziło mnie kuresko uciążliwą formułą grypy zołądkowo-jelitowo-oskrzelowo-nosowo-mózgowej (tak podejrzewam) lub conajmniej malarią sromotą i poróbstwem, bo naszam się z rzężeniem - to akurat malownicze, bo się od razu człowiek czuje tak bardziej poetą, co to niby schodzi na galopujące suchoty i katarem i tu powinnam sie czuć jak Chopin, Mickiewicz, Kościuszko, czy inni nosiciele, a czuję się w szczytowym humorze jak Zingonochalopagusjanin i sieję chustkami na prawo i lewo (zatem to katar sienny). A fakt, nabyłam bardzo eleganckiej alergii swojego czasu i wiosna od tamtego momentu już nie jest taka sama.

a, i wróciłam trochę do szydełkowania. trochę.

O tak się pracuje:



Dobra, ściemniałam z tym "więcej czasu na porządki", mam jeszcze nową część z Miecza Prawdy, Goodkinda "Trzecie królestwo". Te święta mogą nigdy nie nadejść




*

A dziś filharmonia, żeby nabrać ogłady przed jutrzejszym drewnem. Pan Mozart


Ponadto w ramach pociechy po niestosowności tego najniesprawiedliwszego ze światów, muszę sobie kupić nowe buty.
czerwone ha! http://www.zalando.pl/anna-field-czolenka-czerwony-an611a0a9-g11.html

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

zapełnienie

"Życie nie znosi pustki"

- Życie znosi pustkę

;)

gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, czyli nie zostanę kowalem

Przyznaję się z perwersyjną rozkoszą, że pożarłam właśnie książeczkę G.R.R. Martina "Rycerz z Siedmiu Królestw" i wzięłam się do przypomnienia Ziemiomorza Ursuli Le Guin i strasznie mi z tym dobrze.
Nie powiem, że Anais Nin przegrywa, bo to innego typu pisanie jest, ale fantasy zawsze daje mi odpoczynek od głupoty świata tego, ponieważ zawiera jedną jedyną i ostateczną nadzieję - magię, czego niestety w naszym świecie coraz bardziej brakuje.
Dziś w  rozmowie z Janurzem wysnułam sobie na potrzeby mojego wkurwionego jestestwa taką hipotezę, że ludzie pochodzą od małp na tyle głupich, ze się nie potrafiły utrzymać na drzewie, zaś te, które spadły jako pierwsze, prędziutko zajęły sobie miejsca władcze, ot co.

Na łikendzie zabawialiśmy się rodzinnie w robienie drewna i tu od razu hamuję zapędy korektorskie, gdyż skoro da się robić kiełbasę ze świni, to również daje się zrobić drewno (opałowe) z drzewa, ha! Lubię drewno, jednak podczas pracy skutecznie wybiłam sobie z głowy realizację marzenia - ach być kowalem (również własnego losu), jeśli wymaga to napierdalania ciężkim młotem cały boży dzionek. Po pierwsze muszę obnażyć fakt, że moje pierwsze próby rozszczepiania pieńków klinem i młotem wprawiały resztę teamu w spazmatyczny stan skutecznie utrudniając im czynności drwala. Z przyborem wprawy (to oczywiście tylko sugestia, to słowo - wprawa), wykrzykując nazwy znienawidzonych przeze mnie instytucji i nazwiska facetów, których istnienie uważam za szczytowy akt terroryzmu, udawało mi się rozdzielić wzmiankowane wyżej klocki na klocki mniejsze, a nawet pomniejsze i przyjemnym mi jak muzyka Monteverdiego, był dźwięk cichutko pękających włókien drzewniannych.

Jeśli mnie zapytacie, czemu nie użyłam dużej normalnej siekiery, odpowiem, że oczyma duszy oglądałam, jak wbijam sobie tę siekierą w plecy, lub pociągnięta rozmachem (zakładając że dałabym radę ją unieść), przelatuję nad trzonkiem i lot swój kończę głową w drzwiach obórki. Zatem dużej siekiery anim tknęła skupiając się na zdobyciu mistrzostwa (silny eufemizm) w posługiwaniu się klinem, com okupiła nadgarstkiem zginalnym tylko jakieś 20 stopni (dziś już wzrosło do 30)

Kiedy w  niedzielę zepsuła się piła motorowa (jakby interwencja boska, czy cuś), jakoś tak niby ojej, niby szkoda, ale wszyscy dziarsko się uśmiechnęli, otrzepali ręce i prędziutko pobiegli do domu bez wyrzutów sumienia w sercu. No, ale co się odwlecze, to nie uciecze - część pni nadal straszy na podwórzu i w niedługim zasie przyndzie kryska na matyska.




*

Dziś miałam sny pełne seksu (hurra!)  i zmarłych (tu  entuzjazm słabnie, przy czym od razu nadmieniam, że seks nie dotyczył zmarłych, żeby nie było), dziwne sny, w których część  żywych i zmarłych była pijana w sztok. Obudziło mnie łupanie do drzwi mojego pokoju, ale kiedym wstała, nikogo oczywiście nie było, więc to łupanie musiało ze snu pochodzić.

*

Aha i jeszcze obejrzałam film  Gainsbourg- La vie Heroique. Baaarzo świetny film i proszę, piosenka, którą lubimy, czyż nie?


czwartek, 3 kwietnia 2014

Cwał bokiem przez zabytki

"Znowu można przejść pod Wysoką Bramą. Na razie tylko bokiem" 
(Gazeta Olsztyńska)

Z rozmów pedagogicznych - O Skuteczności wariantów

dzisiejsza ostatnia przerwa, dziewczynka z mojej osobistej klasy czwartej

D: proszę paniii, a maciek powiedział "teraz" i wtedy adaś zamknął mi drzwi przed nosem i ja się uderzyłam w głowę

ja: mamy dwa wyjścia - albo trzaśniemy ich drzwiami, jak źli ludzie, albo udzielę im upomnienia - co wybierasz?

 D: bądźmy złe!


wtorek, 1 kwietnia 2014

w którym miejscu się zaczynamy

ł w rozmowie o spamobotach o tu pojawiła się pewna hipoteza.
w przestrzeni, pojawił się nowy wiersz.
dobry wiersz.



 Janusz Radwański

Spam

Sadziłem drzewa, kopałem groby i wiem,
co jest pod ziemią. Ziemia.
Potem jeszcze więcej ziemi, aż po jakieś antypody.
Tam żyją spamboty, czytają nasze życia.
Mają fajną cywilizację, rozpływają się w zachwycie
nad tym, że mamy ciała. Toczą spory o idee,
snują platoniczne miłości. Zastanawiają się,
jak to jest tak łamać serca, kości,
czuć głód i wyrywać zęby,
nieść wielki wór mięsa i cały ten niepokój,
sól, belki i rzęsy cały czas czuć w oku.
Ślą nam stamtąd wiadomości.
Would you like to enlarge your penis?
chociaż chcą powiedzieć, jak zazdroszczą,
że wiesz, że zginiesz.

więc, jak mówiłem, ziemia.
Morze ziemi pod nami.
flauta pod spodem, burza nad stopami.
Jak się drzewo wsadzi na skos, wyprostuje się samo.
Chcesz zmienić życie z Chodakowską? wiadomość wysłano.