piątek, 31 stycznia 2014

kurzy pochówek


ciemno, -10, wiatr pizga jak oszalały i sypie mi w  twarz drobnym śniegiem zbieranym z pola. niosę kurze truchło na łopacie w myślach recytując sobie: - umarł drób czas kopać grób, tylko że z wykopkami w obecnym stanie glebowym dość kłopotliwie. zapierdalam wiec w koszulinie z naciągniętym na łeb kapturem, łapami przymarzniętymi do trzonka (akurat to jest pomocne, bo dzięki temu łopata ma większą stabilność) niosąc kurzego trupka wyciągniętego przed sobą, jakby do pieca chlebowego i szukam miejsca, gdzie by mu tu wieczne odpoczywanie szczątkom doczesnym sprawić. a ponieważ aura napieprdala coraz bardziej ochoczo, rozglądam się w  prawo, lewo, półgłosem mówię - odpoczywaj w pokoju, byłaś mi dobrą kurą i wypasionym, na cześć tęczowego porozumienia z najwyższym,  łukiem wysyłam kurze zwłoki w krzaki porastające bagienko. Pardon Petronelo, taki mamy klimat


*

miała złe i dobre chwile, robiła jaja pokątnie, uciekała z kurnika,  ale w środku była na pewno dobrą kurą.. pal sześć jej pamięci!


senna kłótnia o piórko

W dzisiejszym śniku nadrannym zapisałam notkę w notatniku (oryginalne, ha!) . Notki nie pamiętam, a szkoda, bo sporo w niej było wyjaśnień co i jak czuję (droga podświadomości, jeśli masz na ten temat szersze informacje to wiesz, dzie mnie znaleźć)
Moja koleżanka Lidia, której nie widziałam już srylion dni i nocy, wzięła notatnik i czyta,  i czyta,  i oburza się, że to nie tak, że srak,  że wcale tak nie jest, nie było, że to tamto siamto, na com się odezwała. Drugi raz w życiu stanęłam w obronie swojego pisania, tak poważnie w obronie. Ten pierwszy  to był na jawie i przyczynił się do sporych zniszczeń oraz obrażeń wewnętrznych. Za tym piewszym razem mocno się spłakałam, a teraz nauczona doświadczeniem i odważna we śnie jako ten lew zodiakalny, wściekłam się.
i niech mi nikt nie mówi, ze traktuję swoje pisanie lekceważąco!
 : ]

w śnie najładniejsze było światło, siedziałam na ulicy w takim poburzowym przedzachodowym gęstym świetle i kłóciłam się z Lidką

czwartek, 30 stycznia 2014

"w odróżnieniu od teorii domina"

hotel

hotel był pod psem
ale pies pod którym był hotel
zdechł dawno
na malarię
albo z nudów
przeterminowany portier
bujał się na krześle
trzeszczącym jak winylowa płyta
przez nieszczelne drzwi
szeptami przeciekała samotnosść

(Sławomir Płatek, z tomu Wiersze dla Sophie Marceau i innych kobiet z którymi spałem)

się lenię, bo o tomie Płatka Sławka chciałam napisać już jakiś czas (piękna jednostka SI) temu, a właściwie nie lenięsię, tylko inercja, zrzućmy rzecz na nią. dziś surowo nakazuję sobie wziąć maszynę prostą w postaci dźwigni jednoramiennej i piszę.
po pierwsze o szacie, bo to jest cała osobna historia miłosna poety do rzeczy, no więc papier czule pożółkły porysowany w linie i kratkę i czysty papier, na którym odbiły się słowa relacji poeta-świat. słowa pieczołowicie złożyła na tym starym  papierze maszyna marki Erica, co wymagało mozolnego podawania jej kartek, jak swoistej mantry. śliczny papier, piękna prostolinijna okładka z pieczątką tytułu. przyjemnie jest wziąć ten tomik do ręki i poczuć jego energię. prostota i praca aż pod granicę jakiegoś liryzmu przedmiotu. wiersze
dla Sophie pod której twarzą mieścimy się wszyscy w oczekiwaniu na dotknięcie. 
co mi oferuje ów pijak-amant-podmiot liryczny, który tak niefrasobliwie wpada i bezpardonowo rzuca się na moją poduszkę? czym nęci, że tak chętnie idę z nim prowadzona za łapę po brudnych kaflach podłóg hoteli, sadzana na wytartych "wyświechtanych" pluszach knajpianych i  brodząca w po kostki w rozmokniętych miastach? jakim cudem uwiedziono mnie i uwieziono w świat rozmytego koloru i tego jedynego uczucia, którego nie da się niczym załatać. samotność
to ona jest bohaterką tego tomu, to jest kobieta, z którą autor sypia, która przychodzi i odchodzi, zostaje na dworcach patrząc, jak pociągi nikną w dali, pisze lepsze wiersze, wtula się w knajpiane kanapy, wkłada język w usta barmanki i patrzy na niego, poetę,  czulsza niż żona, kapryśniejsza niż kochanka, wierniejsza niż pies, który i tak dawno już zdechł z malarycznej aury.  muszę wytrzymać bez ciebie,

to wszystko dla ciebie takie czary. miałaś być ciemną stroną
tego raju. wiedziałem że muszę wytrzymać. teraz też
próbuję nie zasnąć piszę wiersz

nie jesteśmy aż tak zdolni, by przekroczyć własne oddalenie, znaleźć się w cieple naszej niemądrości, ale i mądrości u nas nie uświadczysz. ludzieńkowie, szukamy tkliwości kreśląc linie w winach porozlewanych po stołach, szukamy ręki innego człowieka w knajpianych salach, które już opustoszały:: "nigdy nie mieliśmy specjalnie o czym rozmawiać/ po prostu było za późno na rozmowy. obeszliśmy się/ bez tego etapu. szkoda słów"

 "wiersze dobrze się łączą z knajpami", możliwe, że to jedyne dobro, jakie wynosimy z tego miłosnego związku, poezja jest językiem, śladem papilarnym, uczuciem, które utrzymuje nasze obwisłe ze smutku ramiona w jeszcze ludzkim kształcie, pozwala na uwolnienie słów  "kiedy jesień wymiotuje,/ a potem chce się przytulić", jak wszystkie kobiety kochane i niekochane zarazem.
cholernie smutny tomik, nasycony oparami wódki, winami wszelakich gatunków, miłością i zdradą, seksualną aurą, która prowadzi do katastrofy. 
ta jest nieunikniona, a ponieważ jestem dzieckiem katastrofy, podobnie jak wielu z was, idę, i nawet nie wiem po co, idę daję się pochłonąć w przestrzeni zbudowanej między dwoma brązowymi okładkami

śni mi się że piszę wiersz

to było na festiwalu poetyckim
"zadupie 2010" lub coś w tym rodzaju
śmietanka zjechała się szerokim strumieniem
moi znajomi
i ja poszliśmy spijać
tę śmietankę i w barze "bar na zadupiu"

spotkałem toma waitsa
chlaliśmy przy jednym stoliku
on krócej bo cienki jest
znaczy chudy taki nieborak trochę zgarbiony
ale spoko koleś

nie pamiętam zbyt wiele bo niedługo
po nim też straciłem przytomność

moi znajomi mówią że nie było żadnego toma waitsa
że chlałem sam potem próbowałem kogoś wywalić z baru
bo coś tam i chciałem barmankę
coś tam i że miałem zwidy że coś tam
takie pijackie filmy

a ja myślę że moi znajomi
mi się śnią i gówno wiedzą


środa, 29 stycznia 2014

Laktoniebezpieczne

Wymysł Janurza, transformacja moja

Pomyśl, z każdym zjedzonym jogurtem ginie z powierzchni Ziemi kolejna żywa kultura!

sobota, 25 stycznia 2014

nazwanna

zastanawiam się, gdzie posiało się moje imię. oczywiście w rodzinie i pośród przyjaciół ono funkcjonuje, ale na zewnątrz ni cholery nie mogę się go odszukać. zwracają się do mnie -aśka, dziwnie, joanno, - dziwnie, asiu, jeszcze kurwa dziwniej. tak, siak niedobrze i źle. na zewnątrz nie mam imienia, są tylko awatary. jest nna, jest wuszka i ta szalona La, która nigdzie nie zamieszkuje. intuicyjnie chyba przeczuwam o co chodzi z prawdziwymi imionami, których nie wolno wypowiadać postronnym, stają się obce i odklejają się od człowieka, człowiek rozwarstwia się i rozdziela, staje na przeciwko siebie-obcego. dziwne, chłodne uczucie



na Ps: Pamiętam swoje wzruszenie kiedy będąc małą dziewczynką, obejrzałam film "Zapamiętaj imię swoje" Siergieja Kołosowa. Płakałam jak bóbr

czwartek, 23 stycznia 2014

Z rozmów rodzinnych - Dyskusyjna marmolada

Zachodzę do maminego pokoju, mama  zafrasowanym wyrazem twarzy wbija się w tivi

Ja: Co robisz kacopyrzu*?

Mama (lekko nieobecnie): Aaaa, słucham dyskusji.  

(chwila milczenia)

Mama (budzi się z letargu): Ty, Asia, powiedz mi co to jest ten DŻEMDER co o nim mówią i mówią!?




*kacopyrz to takie nasze domowe określenie łączące nietoperza z kacem. W efekcie uzyskujemy nastroszonego, przycupniętego i potarganego stworka z lekko zdezorientowaną miną

środa, 22 stycznia 2014

Dom-duch dla nieudomowionych

 miałam napisać kiedyś o tym post, ale z lenistwa wklejam to, com napisała dziś Ja-Kubowi  w oknie.


ja Ci mówię, powinnam prowadzić 
dom dla nieudomowionych artystów
przyjeżdżaliby, inspirowali się, prowadzili długie ciekawe i suto zakrapiane alkoholem rozmowy
ja bym gotowała, prała im koszule i prasowała, czasem opierdoliła zdrowo
a później pisaliby piekne wiersze i malowali obrazy
oraz komponowali muzykę sfer : ]
od czasu do czasu wzięłabym udział w jakiejś dyskusji i prawie we wszystkich popijawach
właśnie, zaraz to sobie przepisze na bloba
bo sie zbieram już od jakiegoś czasu by o tym domu dla nieudomowionych napisać
i zgodnie z obietnicą, kiedyś o tym swoim marzeniu napiszę : ] 



i dwucentymetrowy króliczek na skraju kartki

poniedziałek, 20 stycznia 2014

piguły sklejane śliną

Będzie ciut o wzmiankowanej tam niżej książeczce. Krótki Kurs Samoobrony Intelektualnej sygnowany Hansem Umlautem i Julią Carmelą Dorsalis, których wytłumaczyli Jacek Wasilewski i Jakub Kloc-Konkołowicz.
Książeczka napisana dość rzutko składa się z tekstów, które mnie bawią i tekstów które mnie bawią miernie, a także tekstów, które przeczuwam, powinny mnie bawić, a  nie bawią wcale, być może z powodu spaczonego i wykrzywionego wsiowością mą, poczucia humoru
Męczące np jest to nagromadzenie gier słownych, czego nie bardzo lubię, gdy nie jest jakoś szczególnie uzasadnione, czasami zdaje mi się jest, bo jest po to tylko, by dla się same było. Niektóre z rzeczy utworzone są na drewnianym schemacie wypaczenia sytuacji lub zjawiska, ale bez żadnego pod spodem przekazu, albo wręcz naprzeciwnie, spsute próbą usilnego tego przekazu zmieszczenia, Bawi mnie natomiast taka durnostka, jak przekład mozartowskiego requiem


"

Judicanti responsura. 
Żydzi, masoni i cykliści są za wszystko odpowiedziali

Liber scriptus proferetur
Profesor zaś lubi sobie popisać

In quo totum continetur
Coś, co się wszystkim wydaje konfiturą

Unde mundus judicetur
 A tu wchodzą umundurowani

Judex ergo cum sedebit 
Bo cykliści i masoni dostali debet czy coś w  tym stylu

Quidquid latet apparebit
Wszędzie latają jakieś kwity

Nil inultum remanebit
Podobno Nil będzie poddany remanentowi


Quid sum miser tunc dicturus,
A co mają z tym wspólnego kwity za mizerię?"

bo jest absurdalne i durnowate w takim samym stylu, jak parodia hymnu Ligi Mistrzów, gdzie "słyszałem jeżyki". Są zdania, teksty, które w zupełnie nieobliczalny i nielogiczny sposób wywołują we mnie uczucie łaskotania tuż za koniuszkiem serca, albo sera, bo to prawdopodobniejszy organ w mym ciele.
Podobnie bawi mnie i dostarcza prawdziwej uciechy wiersz "O walce z bytem". Jest jeszcze kilka udatnych miejsc, dla których warto było (jak uróść włosy, broda, jak wściec krowę), ale nie wyrokuję, bo wierzę że pozostałe się mogą komuś inszemu niż ja, inaczej skonstruowanemu (o co zupełnie nietrudno) bardzo spodobać. No to siup!

Obrazeczki barzo, barzo ładne. Marcin Władyka (Marcel Finn)

Z rozmów rodzinnych:- Zodiak lewaka

Mama rozwiązuje krzyżówkę i mruczy do siebie: "Hmm... nigdy nie myślałam, że Trocki był lwem..."

piątek, 17 stycznia 2014

smarkaty post o niczym

No dobrze,  trzeba od czasu do czasu dokonać reanimacji strupieszałych zwłok tego nielota. Na wstępie pragnę uspokoić tych, którzy się martwią, że co prawda głupota moja nadal ma się dobrze, ale zamieniła się w inną głupotę, a tę akurat znam, to się nią aż tak mocno nie przejmuję Stosuję na nią biegi w śniegi, piwo po zmroku i karmienie kur o wskazanych porach.

W dalszej cześci niewieściej tego postu informuję, że mamy już śnieg z okładem i przez ten okład codziennie i dzielnie przedzieram cielsko swe zwaliste, by przydać sobie wrażenia, że gubię własne koło ratunkowe, które zimą jest dość zbędne, bo w wannie klinuję się na tyle, by nie utonąć. No więc dymam w zadymie z zamkniętymi oczamy, bo śnieg mi do środka sypie, a w jestestwie mym narasta euforyczne - ja pierdziu, ależ jestem smukła, wiotka i niesłychanie wygimnastykowana! mogę wszystko, nawet postawić sobie stopę na głowie ha! No może niezupełnie codziennie, bo wczoraj zamiast obowiązkowego biegu w śniegu, polazłam do knajpy z religijną Jolą i tam w ramach pocieszania duszy drogą cielesną, wszamałam talerz penne carbonara i wielką pizzę, zapijając to jednym grzańcem dość paskudnym i jednym zimnym piwem bardzo dobrym. Paskudny grzaniec niechaj Was nie zraża, bo działalność kulinarna kucharza w knajpie Klimaty, jest zaiste pod niebienna i nie zna życia, kto nie bywał w Jezioranach...

Dziś w ramach samopocieszenia, raczę się grzanym piwskiem ("Nie pij tego piwska!") bo mnie wczoraj jakiś niecny zaraz powalił i zaproponował mi katar&drapanie w gardle wymienne na ból gardła&gorączkę&podły nastrój. Wzięłam wszystko jak leci i dziś egzorcyzmowałam. 





Z przyjemnych rzeczy to czytam fajną książkę poleconą mi przez kolega, książeczka nazywa się "Krótki kurs samoobrony intelektualnej" i jak ją przeczytam, a zrobię to pewnie dziś w nocy,  to prawdopodobnie coś  niej pisknę, choć mam już w kolejce od cholery zaległości w pyskowaniu.

Powinnam też  posprzątać biurko, ale jestem przecież CHORA, więc powinnam wypoczywać, a poza tym, teraz o wiele łatwiej znaleźć wiele rzeczy, bo zamiast być w różnych dziwnych miejscach w pokoju, one są po prostu gdzieś w pierdolniku na biurku ha!


sobota, 11 stycznia 2014

zapłacono

Dzisiejszy śnik
 Przychodzę do sklepu i strasznie chce mi się pić, ale nikt nie chce mnie wpuścić do kolejki. Proszę więc zmarszczoną surowo panią, żeby mi kupiła sok pomarańczowy, pani się godzi, kupuje a ja... połykam dwie metalowe pięciozłotówki i czuję jak mi wędrują przez przełyk. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłam, naprawdę chciałam je jej podać : |

odczucie było bardzo realne, może naprawdę je zjadłam? wstałam w nocy, rozbiłam słonia-skarbonkę, wyjęłam dwie pięciozłotówki i zjadłam. 

*

może to dlatego, ze źle się czuję ze wszystkim , a przede wszystkim z własną głupotą

środa, 8 stycznia 2014

sirok

chciałabym coś na nowy rok napisać, krzepiącego, czy jakoś tak przynajmniej ludzkiego, ale myślę o samych ponurych rzeczach i może to jest wina pogody, a może mam szafę w  złej feng-szui,
a może to po prostu nic się nie stało

jednakże czując się niejako w obowiązku (z racji bloba) życzyć jednak czegoś w nowym roku, może wymienię w tym miejscu na życzenia,  kilka przykładowych hormonów:

gonadoliberyna
wazopresyna
dopamina
somatostatyna
TSH
kortyzol
somatotropina
insulina
glukagon
trójjodotyronina
erytropoetyna
melatonina
tyroksyna
adrenalina
noradrenalina
kortykosteron
Myslowitz




a tu z Edytką