środa, 27 marca 2013

Rehab

Doniesienia z frontu: Matka Danuta miała dziś 2 / słownie - dwa , kawałki białej kiełbasy na obiad (jeden dla się, drugi dla córci, czyli mnie). One kawałki byłam jej położyłam przy kuchence rano.
W południe kot, rasy nieokreślonej, maści białej, imieniem Panna Łaskotka zwędził jeden kawałek kiełbasy i zwiał.
Matka Danuta rzuciła się za nim. O zgrozo, u celu okazało się, że bez chodzika,( dopiero tam przypomniała sobie o tem i tamuj zasłabła, że jak ona tak bez chodzika poszła).

Podsuma: Wszystkie nasze kilkumiesięczne starania w d... (różnorakie miejsca) se można wrazić, prawdziwa rehabilitacja gospodyni wiejskiej zaczyna się od walki o dobro obiadowe!

piątek, 22 marca 2013

Myszkowanie po Olsztynie

"najdawniejszym miejscem wykonywania kar śmierci w grodzie nad Łyną było wzgórze określane mianem Góry Szubienicznej (Galgenberg) znajdujące się na obszarze rozległych nieuzytków zwanych Soja, rozpościerających się wzdłuż ulicy Skłodowskiej-Curie, od ulicy Wyzwolenia, poprzez ulicę Małłków do ulicy Sarnowskiego. (...)
Istnieje nieudokumentowany przekaz, zgodnie z którym nazwa Soja jest niemieckim zapisem fonetycznym brzmienia polskiego przymiotnika "sowia", uzywanego ongiś przez Warmiaków na określenie Góry Szubieniczej ("Góra Sowia").. Górę tę nazywano sowią, ponieważ, jak głosiła legenda, stojącą tam szubienicę po zmroku obsiadały sowy.. (...)
Szubienica na nieużytkach Soja funkcjonowała przynajmniej do połowy XVIII stulecia, ponieważ następnie grunty te stały się przedmiotem obrotu cywilnoprawnego, chociaż jeszcze przez wiel lat wzbudzały ugruntowaną plebejskimi przekazami niechęć.
Drugim, urządzonym już później miejscem straceń były ugory położone przy obecnej ulicy Bałtyckiej, naprzeciw Jeziora Długiego. Jak wynika z zachowanych przekazów, w tym miejscu wielokrotnie publicznie wykonywano kary przez powieszenie na powrozie, łamanie kołem albo ścięcie toporem..."

((Stanisław Piechocki, Olsztyn magiczny)


Fragment wybrany z powodu dzisiejszego, obłędnego wiatru,a  nawet wietrzyska, a także dlatego, że wiele rzeczy w  historii Olsztyna mnie interesuje, o wielu myślę, a jakoś nigdy nie przyszła mi do głowy oczywista sprawa, ze miasto musiało mieć szubienicę

*

Książkę pana Piechockiego polecam wszystkim miłośnikom olsztyńskich zaułków i architektury, która nie jest w  książce kwitowana dwusłowiem, ale dość rzetelnie, a zarazem bardzo zwięźle rysowana.
Historyczne odniesienia, wiodą w różne strony - Santiago de Compostella, Praga, Królewiec, wiele opowieści tajemniczych, budzących grozę i takich zwykłych, ludzkich.. Fakty historyczne, legendy,, źródła i obserwacje. A to wszystko w na tyle dobranej długości, by nie zanużyć, nie zanudzić szczegółami, a zaostrzyć apetyt. I w związku z  tym apetytem mam jeszcze tego samego autora Dzieje olsztyńskich ulic, po której również sobie wiele i przyjemnie obiecuję



Kto wyżera cukierki?

W tajemniczych okolicznościach znikały nam ziołowe cukierki, śledztwo nie przynosiło zadowalających  rezultatów, dopiero przypadek ujawnił straszliwą prawdę




Pamiętacie film Sklepik z horrorami? Uwielbiam go :))

czwartek, 21 marca 2013

Kartki zachodzące mgłą

"Ta klezmerska muzyka w Krakowie, to było coś wyjątkowego. Zwłaszcza kontrabasista-wokalista. Jego gra przypominała mi o czymś, o czym właściwie nie potrafiłabym opowiedzieć, czego i teraz nie mogę zlokalizować w głowie, bo widać nie tam jest tego miejsce. To bolesne, być wystawionym na pastwę muzyki - jakbym była drzewem, które nie jest w  stanie uciec. Przychodzi ktoś, robi nacięcie w mojej korze i wszczepia zraz. Od tego momentu drzewo zaczyna rosnąć inaczej; dopiero później okaże się, jakie wyda owoce. A jednak wciąż nie mam dość tamtego bólu, czuję, jakby ktoś pokazał mi wreszcie, jak mogę się uszlachetnić.
A o to przecież nam wszystkim chodzi."

(Anne Dorn, Obejrzyj się, tłum Joanna Demko)

Ładnie wyjęła Anna Dorn to, co działa w człowieku sztuka, ale nie tylko sztuka, wszystko to, co dławi w gardle i od czego chce się czasem uciekać, bo się już więcej nie może znieść bólu piękna przebijającego ostrym końcem pędu, mostek. I to, że jeszcze nie wiemy co się stanie, a juz jesteśmy zmienieni i czujemy to doskonale, i nie ma już od tego ucieczki.

*

Sama książka Obejrzyj się, należy w mojej głowie do kategorii "pod korą", na pozór monotonna, w emocji smętna, w czuciu klaustrofobiczna, owijająca rzecz, która się dzieje gęstym, nieco przejrzystym całunem. Jej klaustrofobia wyziera ze słów, z akcji ściśniętej w splot "tu i teraz" wielu czasów, klaustrofobiczna, bo taka jest też głowa,w  której książka się dzieje, co nie znaczy, że dziejba ta jest zmyślona. Półprofile, mgliste rysy, maźnięcia i szkice postaci, kawałki zdarzeń podkreślone strzępami listów, dokumentów, opowieści. Kłębią się i wiszą w powietrzu tworząc postać głównej bohaterki, jej osobliwą psyche, choć z drugiej strony, kiedy zajrzymy do swoich głów, czy aż tak bardzo osobliwą? Pomijam wątek polsko-niemiecki , który jak najbardziej wart jest rozważenia i rzeczy wahają się na szalkach raz w jedną, raz w drugą stronę, nie zostawiając nas w pewności.
Nie sądzę, by spodobała się wielu , ale jesli ktoś chce wyrobić sobie własną na jej temat opinię, zalecam

sobota, 16 marca 2013

Zawłaszczalia

Kraj, wytwarzany na potrzeby naszego żarłocznego ego. Zaczyna się w drobiazgach, rzuconym stwierdzeniem - o ubrałaś się w moim stylu, to co masz, to takie moje kolory, później sięga dalej, zjawiają się "moje" miejsca, które ktoś inny polubił, potraktował dziad jeden jak jego własne, "moje" krzesło na którym ktoś usiadł  przy konferencyjnym stole, moje miejsce w autobusie, a później  "moi" przyjaciele, których zdrajca ukradł, mój czas, moje szczęście. Chcemy, czy nie, wszyscy w mniejszym lub większym stopniu jesteśmy obywatelami Zawłaszczalii


*

A wczoraj skończyłam krótkometrażowy film animowany do "Patetycznej" Czajkowskiego. Jego mankamentem jest to, że stało się  to w filharmonii i ów film istnieje tylko w  mojej głowie, bo ja przecież nie umiem robić filmów, animowanych też. Ale kto wie?  ;)

na Warmii na razie jest tak





czwartek, 14 marca 2013

owca...

 Dzisiejszą opowiastkę znalazłam na popołudniowej wycieraczce przed moim wejściem



poniedziałek, 11 marca 2013

Poranek nie dla dzieci

Pierwsza kurwa poleciała o godzinie szóstej, kiedy to powitała mnie niespodzianka w kształcie wielkiej kałuży lodowatej wody na korytarzu. W wodę wdepnęłam będąc w samych skarpetach, bo przecież nie opłaca się rano zakładać kapci, kiedy się ma na dole gumowce. Niespodzianka miała ciąg dalszy w postaci przymarzniętych do futryny drzwi wejściowych, na które spożytkowałam kurwę kolejną. Otworzyć jeszcze metodą zapercia się w ścianę i szarpania dało, ale już zamknąć to nie. Z kolejnymi kurwami na ustach spędziłam więc godzinę w nastostopniowym podmuchu śnieżnym o znaku minus, kując lód wokół drzwi i posypjąc rany solą. Mówiłam, że w piżamie? Chodzę do kur w piżamie, oszczędzając na czasie i atłasie, bo w  końcu czymże się różni piżama od dresu, jeśli się rozważy walory izolacyjne? Właściwie tylko wzorkiem, gdyż nie posiadam pastelowego dresu w tonacji róż.
Po odkuciu rzeczonego włazu (w  trakcie udało mi się jeszcze połamać szczotkę, na którą zużyłam jeszcze jedną kurwę) dokonałam przekopu do kurnika. Repertuar nieco zmieniłam idąc do szkoły, bo płytki snieg (w końcu przecież dopiero od wczoraj pada) okazał się sypką trzydziestocentymetrową w najpłytszym miejscu zaspą, która z pieśnią na zaspowych ustach wpłynęła mi dziarsko do wiosennych, zamszowych półbutów, ja pierdolę, mruczałamw  mankiet podnosząc nogi jak bocian, no ja pierdolę, rzuciłam w mglistą przestrzeń, skąd zapieprzały prosto we mnie tumany kolejnego mroźnego jak sam skurwesyn puchu.
Po powrocie z pracy, już nieco spokojniej poprawiłam wykonaną rano transzeję i nieco mniej spokojnie zaliczyłam glebę na lodzie bytującym pod puszystym, suchym i wesolutkim jak biały pudel, śniegiem. A żesz kurwa mać! Wypaliłam w  niebo, bo niosłam kubełek z wodą, która chętnie zasiliła ów podstępny podśnieżny lód. A zdawało mi się przez chwilę, że wiosna ku nam jakby szła, jakby swawoliła na łąkach i jakby nieco śpiewała.
No więc wiosny na razie niet,  mróz skuł mordy sikorom, żurawie, co już jakiś czas temu przyleciały prawdopodobnie stoją po pas w zaspach, w moim pokoju obecnie zalega 15 stopni z trudem uchuchanego ciepła, w które zaangażowane są wszystkie halogeny i parę świeczek plus jeden kot (gdyż drugi akurat wiosnę czuje i strzępi uszy gdzieś w obronie czci niewieściej i pasiastych  genów), a ja? A ja mam taki oto obrazek dziarsko kroczącej sikory bogatki z ćwiczenia do przyrody, w którym go wykonała jedna z moich uczennic. I jest to moja ulubiona, zamaszysta sikora, będąca alegorią chwili obecnej ze wszystkimi jej psycho-etologiczymi aspektami. :]



niedziela, 10 marca 2013

W marncu jak w garncu

"Zimno jak w kurhanie olimpijskim" (Autor: Matuś)

i cokolwiek to oznacza, dziś naprawdę jest tak właśnie zimno.wyjścia do kur przypominają wyprawy polarne, w dodatku wcięło nam Rembrandta - zniknął w tajemniczy sposób i osobiście sugeruję porwanie, bo tropu żadnego, a kury też nic nie widziały, zwłok ani dudu, ani jednego piórka, zresztą teraz i tak wszystko trafił szlag bo jest śnieżyca że hohoho

Z książki Eduardo Mendozy: "Walka kotów":

"Ja nie mówię po angielsku, wie pan? - ciągnął ów uznając, że współpasażer odpowiedział twierdząco na pierwsze pytanie. - Ja no Inglis. Ja Hispanis. Pan Inglis, ja Hispanis. Hiszpania bardzo inna od Anglia. Different. Hiszpania słońce, byki, gitary, wino. Everybodi ole. Anglia no słońce, no byki, no wesoło. Everybodi kaput.. 
Zamilkł na chwilkę, by dać Anglikowi czas na przyswojenie swej teorii socjologicznej, po czym dodał:
W Anglii król. W Hiszpanii no król. Kiedyś król. Alfons XIII. Teraz nie ma króla. Skończyło się. Teraz republika. Prezydent: Niceto Alcala Zamora. Wybory. Rządził Lerroux, teraz Azana. Partie polityczne, ile dusza zapragnie, wszystkie do niczego.
Politycy za grosz wstydu. Everibodi łajdaki."

(Eduardo Mendoza, Walka kotów, tłum Marzena Chrobak)

Książka dość ciekawa, dostatecznie wciągająca, choć nie ujęła mnie jakoś niezwykle. Na pewno nie daje się uniknąć skojarzeń z Imieniem róży, chociaż nie udało się Mendozie zbudować tej specjalnej ecowskiej aury tajemniczości, która wciąga jak sznurek znikający pod drzwiami, ze się chce w tę szparę wcisnąć. Nie jest jednakże pozbawiona błyskotliwości obserwacji i teorii spiskowo-politycznych, a na pewno uroku przydaje rozpięty na nich szkic do ludzkiego aktu. Jest kilka świetnie zarysowanych postaci, które nawet pojawiając się sporadycznie, obleczone są w krzepkość autorskiej sprawności, jak np podpułkownik Marranon.

a a propos Imienia róży to kilka rodzinnych wygłupów z łikendu



piątek, 8 marca 2013

gigligli

Z okazji dnia Beaaty i kobiety otrzymałam oprócz prezentów materialnych następujące dedykacje:

Z poleceniem wizualizacji Ja-Kubka w miejscu Mieczysława Szesniaka a z racji imienin również zastępstwa za Edytę Górniak



i do Retro Rady, tradycyjna:


czwartek, 7 marca 2013

bunt kulinarny

A teraz, kiedy nastaje trynd domowania, pieczenia własnego chleba, używania chwastów do jedzenia i herbat, szycia sobie, robienia własnego sera, nalewek i tympodobnych ekscentryczych a ongi wielce popularnych czynności, błogosławieństwem zdaje mi się moje uzależnienie od glutaminianu sodu ;D

Z nostalgicznego sztambucha

Szkic sytuacyjny: Dalekie kiepskie kacowe popołudnie, Aniet śpi, ja z melancholijną miną sączę zupę chińską "złoty kurczak", obok podobnego kurczaka, tylko na ostro siorbie Zina.

ja (refleksyjnie): cholera, czemu ja tak lubię te chińskie zupy, kiedy mam tyle normalnego żarcia

Zina (z właściwą sobie błyskotliwą obserwacją): bo my jesteśmy uzależnieni od glutaminianu sodu

ha!

Ps: przyrzekam, ze wyślę te dwie herbatki które leżą na mojej półce od Bożego Narodzenia :|




sobota, 2 marca 2013

kiwi

wzruszyłam się. piękne